Francois Villon (ok. 1431-1463), Wielki testament (fr.)

 » XXII-XXXI (Żałuję czasu mey młodości)
 » Żale piękney płatnerki (Zda mi się, iakbych słyszał skargi)
 » Ballada Wilona dla swey miłey (Zwodna miłości, cierpieniem zbyt droga)
 » Ballada o Wilonie y grubey Małgośce (Ieśli ią kocham y służę z ochoty)
 » Nadgrobek w formie ballady (który Wilon sporządził dla siebie)

XXII

Żałuję czasu mey młodości
– Barziey niż inny iam weń szalał! –
Aż do mych lat podeszłych mdłości
Iam pożegnanie z nią oddalał;
Odeszła; ba, ni to piechotą,
Ni konno; pomkła iako zaiąc;
Tak nagle uleciała oto,
Nic w darze mi nie ostawiając.

XXIII

Odeszła, a ia tu ostałem,
Ubogi w rozum y nauki;
Smutny, zmurszały duchem, ciałem,
Próżen rzemiosła, mienia, sztuki.
Nalichszy z moich (prawda szczera),
Świętey zbywając powinności,
Krewieństwa mego się wypiera
Dla braku trochy maiętności.

XXIV

Tem nie zgrzeszyłem, bym grosz trwonił
Na smaczne kąski, tłuste dania,
Anim za cudzem ia nie gonił,
By złotem płacić me kochania;
Z ludzim korzystał nie za wiele,
Tak świadczę (co tu wiele baiać!),
Czegom nie winien, mówię śmiele:
Nad grzech nie lża się człeku kaiać.

XXV

Zaiste, nieraz miłowałem
Y miłowałbym jeszcze chętnie;
Lecz sere smutne z wygłodniałym
Brzuchem, co skwierczy zbyt natrętnie,
Odwodzą mnie z miłosnych dróżek.
Ktoś inny, syty, swey ochocie
Folguie za mnie – Amor-bożek
W pełnym wszak rodzi się żywocie!

XXVI

Wiem to, iż gdybych był studiował
W płochey młodości lata prędkie
Y w obyczaiu zacnym chował,
Dom miałbych y posłanie miętkie!
Ale cóż, gnałem precz od szkoły,
Na lichey pędząc czas zabawie...
Kiedy to piszę dziś, na poły
Omal że serca wnet nie skrwawię...

XXVII

NADTOM brał wiernie, co powiada
Mędrzec, y pismam wierzył słowu:
"Baw się, używay, synu (gada)
W młodości swoiey"; ale znowu
indziey zaświadcza barzo iaśnie,
Że "czas młodości kwietnych latek
(To iego słowa, takie właśnie!),
Ot, sama głupiość y niestatek".

XXVIII

Dnie moie tako sie rozbiegły
Iako, Hiob mówi, w lnianem płótnie
Nitki, gdy słony garść zażegłey
Tkacz przytknie doń; y żar okrutnie
Wnet strawi płótna sztukę całą,
Niedoszły ludzkiey szmat odzieży...
Nic mi iuż ciężkiem się nie zdało.
Śmierć bowiem wszytko wnet uśmierzy...

XXIX

Gdzież są kompany owe grzeczne,
Których chadzałem niegdy śladem;
Tak mowne, śpiewne, tak dorzeczne
W trefnym figielku, w słowie radem?
Iedni pomarli, leżą w grobie;
Nic tu iuż po nich nie ostało;
Dusze niech Bóg przygarnie sobie,
Ziemia niech strawi grzeszne ciało!

XXX

Z żywych dziś – iedni, Bogu chwała,
Możni panowie, z biedą szydzą!
Drugim – po prośbie iść bez mała
Y chleb za szybką ieno widzą;
Z inszych znów zakonniki godne,
Ba, ba, kartuzy, celestyny,
Trepki obuli se wygodne...
Różnie los sadza ludzkie syny.

XXXI

Możnym Bóg zsyła moc dobrego,
Żyją w spokoyu y swobodzie;
W nich nie ma przeinaczać czego
Ani co rzec o tym narodzie;
Lecz biedakowi, co, wpółżywy
Jak ia, do gęby czego włożyć
Nie ma, Bóg winien być cierpliwy:
Nad takim iakże mu się srożyć?