"Wizje i rewizje"

O młodzieży i szkole

Maria Kwiatkowska-Ratajczak: Reformie edukacji towarzyszy jednak bardzo optymistyczne zjawisko. Nauczyciele bowiem zyskali nowego, ważnego sojusznika. Są nim obecni licealiści. Badania socjologiczne prof. Hanny Świdy-Ziemby wskazują, iż po raz pierwszy od wielu lat temat szkoły jest dla tej grupy młodych ludzi nader ważny. W konsekwencji młodzież ta postrzega nauczycieli inaczej niż kiedyś. Nie postrzega ich już jako dominujących nad nią z tej racji, że wbrew swej woli została wepchnięta do szkoły instytucji, w której władza znajduje się w rękach nauczycieli, instytucji tresury i przemocy. Dzisiaj młodzież zasadniczo akceptuje instytucję szkoły. Dokładniej, akceptuje ją jako organizacyjną ramę, pole, na którym trzeba odnieść sukces. Oto młodzież chce odnosić sukcesy w instytucji oficjalnej! (Ta dzisiejsza młodzież. Stereotypy na temat młodzieży licealnej, w: Pedagogika w pokoju nauczycielskim, pod red. K. Kraszewskiego, WSiP, Warszawa 2000, s. 224, podkr. M.K-R.)

Zenon Uryga: Na studiach jest podobnie. Coraz częściej obserwujemy sytuacje, że studentom też zależy na wykształceniu, na zdobyciu wiedzy.

Michał Ratajczak: Uczniowie chcą odnosić sukcesy. Mierzone one bywają zarówno ich własną satysfakcją, ale też niekiedy i gratyfikacją finansową (stypendia np. Premiera, Prezydenta czy władz miejskich). Kiedy jednak i przez kogo docenione zostaną osiągnięcia ich nauczycieli? Poza formalnym Dniem Nauczyciela pedagogom z reguły nikt za nic nie dziękuje. Rzadko mogą usłyszeć słowa uznania, nie ma też środków finansowych na wyróżnienie najlepszych, nie ma też chyba pomysłu, jak nagrodzić ich efektywność.

Maria Kwiatkowska-Ratajczak: Z pewnością zaobserwowane i przez pana prof. Urygę reakcje studentów są jednym z elementów transformacji, o której mówił przed chwilą pan dr Krzysztof Trybuś, są też w moim przekonaniu zasługą wielu znakomitych nauczycieli. Tymczasem o tych ostatnich wciąż mówi się źle i traktuje ich ze swoistym pobłażaniem. Dlaczego tak rzadko widzi się w nich ekspertów znawców szkolnej rzeczywistości? Może warto raz po raz przestać pouczać nauczycieli, a zwyczajnie posłuchać, co sami mają do powiedzenia? Prawdą jednak jest i to, że spora grupa nauczycieli nie zawsze chce, a odnoszę wrażenie, że niekiedy chyba nie bardzo potrafi, werbalizować własne edukacyjne poglądy. Zapraszając nauczycieli np. na lamy pism metodycznych warto zdać sobie sprawę, iż umiejętność prezentacji własnych dokonań, ich włączanie w rozmaite kulturowe konteksty stwarza szansę wpływania nie tylko na to, co dzieje się w szkolnej klasie, ale i na to, co tworzy system edukacji. Oświatowe standardy nie mogą jednak abstrahować od społecznej rzeczywistości. I tu znowu wskażę za Świdą-Ziembą na istotne zjawisko. Badania socjologiczne przekonują, iż 84,9% licealistów akceptuje tezę, iż "istnieje pewien kanon literatury, historii, sztuki i muzyki, który każdy inteligentny człowiek powinien znać". Choć –jak dowodzi badaczka młodzież licealna ceni refleksje i życie "pogłębione", razi ją prymitywizm telewizji i ciekawie mówi o przeczytanych książkach oraz często starych filmach, to ta sama grupa młodych nie lubi literatury klasycznej. Jak chronić klasykę w szkole to chyba w tej sytuacji ważne zadanie.

Maria Jędrychowska: Czy nie ma sprzeczności między akceptacją kanonu a niechęcią do klasyki? Jak to wytłumaczyć?

Maria Kwiatkowska-Ratajczak: Tego nie wiem. Warto by jednak o to zapytać samą prof. Ziembę. Być może wyjaśnienie znajdzie się w przygotowywanej przez nią książce. W tym kontekście chyba jednak można zastanawiać się i nad jakością szkolnej dydaktyki, i współczesnymi zmianami kulturowymi, i reakcjami młodych, będącymi efektem naturalnego rozwoju ich percepcji i postaw... Drastyczne sprzeczności towarzyszą też innym sądom licealistów. Jak dowodzą badania myślą oni ahistorycznie i pozasymbolicznie, alergicznie reagują na związane z naszą przeszłością symbole. Choć mówią o potrzebie kanonu, żyją przede wszystkim własną teraźniejszością...

s. Elżbieta Peplińska: Moja przedmówczyni zwracała uwagę na rzadkość nauczycielskich publikacji: to prawda, ale wielokrotnie zaznaczano swoistą sprzeczność między praktyką dydaktyczną a jej zapisem. Lekcja jest rodzajem twórczości, wymaga od nauczyciela inwencji i zaangażowania być może nie starcza już tego na prace pisarskie.

Michał Ratajczak: Choć dydaktycy zgodnie uznają pracę nauczyciela za działalność twórczą, prawodawca ma na ten temat całkiem odmienne zdanie. Felieton Stanisława Bortnowskiego opublikowany w "Polonistyce" w roku 1997 Belfer akademicki twórczy, nauczyciel nietwórczy! nadal pozostaje aktualny. W myśl nadal obowiązujących rozwiązań prawnych "dziełem" jest krótka notatka z meczu piłkarskiego zamieszczona w lokalnej gazecie, nie jest nim jednak nawet najlepsza lekcja...

Stanisław Bortnowski: Rozmawiamy o reformie z perspektywy polonistów, ale nie pytamy, czy będzie możliwe porozumienie między nauczycielami a nowym pokoleniem. To pokolenie jest zróżnicowane. Do szkół chodzą kibice piłkarscy zwani szalikowcami, złodzieje samochodów, dresiarze ogoleni na łyso, uczestnicy koncertów rockowych, ale i ci, którzy tak świetnie odbierają Pułapkę Różewicza w Teatrze Nowym w Poznaniu, czytają bestsellery i chodzą do filharmonii. Generalnie jednak jest to pokolenie pilota telewizyjnego, sitcomów, także pokolenie zastępujące lekturę brykami. Przemiany cywilizacyjne, na przykład takie, jak dostęp do Internetu, zadecydują w znacznym stopniu o przyszłości polonistycznej edukacji w liceum. Wymiana doświadczeń między nastolatkami stanie się faktem powszechnym.

Optymistyczne wyniki badań prof. Świdy-Ziemby, która od lat zajmuje się ustalaniem hierarchii wartości przez młodzież licealną, mogą być mylące. Przypominam sobie sytuację, gdy "Gazeta Wyborcza" zaczęła drukować w formie ankiety głosy trzydziestolatków, czyli pokolenia sukcesu. I rzeczywiście, najpierw zabierali głos prawnicy, ekonomiści, fachowcy od zarządzania i ci wszyscy, którzy zrobili karierę w spółkach w wielkich miastach, przede wszystkim w Warszawie. Potem "Gazeta" wydrukowała pamiętnik kogoś, kto reprezentował pokolenie odrzuconych z małych miast. I zaczęła się prezentacja młodych ludzi sponiewieranych przez przemiany, sfrustrowanych, upośledzonych przez los. Nie ukrywajmy: do liceów z maturą ma trafić 80% rocznika, czyli także ci, którzy są obciążeni różnymi patologiami lub po prostu mało zdolni. Równanie w dół musi więc nastąpić, będą szkoły średnie elitarne, przeciętne i mierne, o ba kalekie i od tej prawidłowości, zresztą ogólnoeuropejskiej (mogę zacytować głosy socjologów francuskich), nie uciekniemy.

Zenon Uryga: Przywołam zaobserwowaną ostatnio sytuację. Obejrzałem fragment teleturnieju "Milionerzy". Prowadzący zadał pytanie (za 64 000 złotych...) o słynny pojedynek Domeyki i Doweyki. Młoda uczestniczka nie wiedziała, w którym z czterech podanych dzieł o tym mowa, musiała odwoływać się do pomocy z zewnątrz... matka pomogła.

Maria Jędrychowska: Cała ponowoczesność wydaje się dziwnie poplątana. Ja też przywołam autentyczne zdarzenie. Otóż w czasie wizyty w Szczecinie obejrzałam wystawione tam przez Józefowicza Wesele. Widownię wypełniała przede wszystkim młodzież. Gromki śmiech towarzyszył raz po raz, co zrozumiałe, prezentowanej na scenie herezji estetycznej: jej dominantą były tańce weselników w rytmie disco polo i Majteczki w kropeczki puszczone "na full", jako muzyczny motyw przewodni. W miarę rozwoju akcji zmieniała się atmosfera na widowni. Po ostatnim akcie, po wybrzmieniu gorzkich, jako żywo przypominające postawy dzisiejszego społeczeństwa, kwestii, zapanowała absolutna cisza. Kurtyna zapadła. Na burzliwą owację trzeba było poczekać.

Anna Legeżyńska: Obawy, jakie żywi pan dr Bortnowski, utrzymujący, iż nie wiadomo, z jakimi uczniami będziemy mieli do czynienia w nowym liceum, bo przecież będą to kibice ze stadionów, bywalcy dyskotek i pubów, ludzie spędzający czas przed komputerem i żyjący w świecie Internetu, kultury obrazkowej, słowem niepokoje o to, czy znajdziemy z nimi wspólny jeżyk, są w moim przekonaniu przesadne.

Jestem absolutnie przekonana, że taki obraz młodzieży licealnej nie jest prawdziwy. Trudno przypuszczać, by wskutek reformy szalikowcy opuścili stadiony i ruszyli do liceów (raczej, niestety, mogą oni poszerzać margines młodzieży bezprizornej), a bywalcy dyskotek i pubów mieli zacząć przedkładać te zajęcia ponad naukę. W końcu na takie rozrywki trzeba mieć pieniądze, przeciętne polskie rodziny nie są zamożne i nie w każdym domu jest komputer, a nawet obawiam się że w większości długo go jeszcze nie będzie. Internetowe rozrywki są nadal rodzajem luksusu, na który wszyscy uczniowie pozwolić sobie nie mogą.

Ponadto: wszystko to są pewne rekwizyty współczesności, dekoracje, w jakich wyobrażamy sobie dojrzewanie młodego pokolenia, lecz przecież nie rekwizyty przesądzają o sprawach podstawowych: o skali wartości, o normach etycznych, o pragnieniach które w gruncie rzeczy każda formacja ma takie same. Chodzi o znalezienie własnego miejsca w świecie, w którym można byłoby się czuć bezpiecznie, coś tworzyć, kogoś kochać, realizować swoje marzenia. W tym na pewno potrafimy młodym ludziom pomóc, głęboko w to wierzę, i wcale nie musimy mówić wyłącznie "ich" językiem. Być może im potrzebny jest także nasz język, nasza pomoc. Młodzież najbardziej kocha nie tych dorosłych, którzy się z nią kumplują, fraternizują, lecz którzy potrafią jej jakoś zaimponować i pokazać coś odmiennego, własnego, co jest właśnie przywilejem wieku: zdobytą wiedzę, kompetencje, autorytet. Myślę, że mimo różnicy strojów, fryzur, muzyki i języka dogadamy się. Poradzimy sobie w nowej szkole, jeśli tylko będzie nam na tym bardzo zależało.

Maria Kwiatkowska-Ratajczak: W moim przekonaniu diagnozy socjologiczne rejestrują ważne zjawisko. Moje osobiste, wyrywkowe doświadczenia potwierdzają obserwacje prof. Świdy-Ziemby. My dorośli łatwiej zauważamy to, co wzbudza nasz niepokój, niż to, z czego możemy odczuwać satysfakcję. Dostrzeganiu pozytywnych aspektów rzeczywistości nie musi wcale towarzyszyć zanik świadomości istniejących obszarów zagrożeń...

Zenon Uryga: Ważne, by nauczyciel nie lekceważył odmiennych od jego własnych zainteresowań młodzieży, ale tak jak wskazała Maria Jędrychowska znajdował czas na to, by być z młodymi w rozmaitych sytuacjach...

Bożena Chrząstowska: Prof. Świda-Ziemba opisuje młodzież licealną, trzeba by jednak ten krąg poszerzyć. My tradycyjnie interesujemy się liceami, choć nie tak dawno, jeszcze w latach 80., do tych szkół uczęszczało tylko 20 % uczącej się młodzieży. Trzeba zauważyć, że wielu ciekawych młodych ludzi można spotkać w innych typach szkół. Przykład, który podam, dotyczy wprawdzie lat 70., kiedy prowadziłam własne badania związane z odbiorem poezji i sposobem funkcjonowania wiedzy z poetyki w procesach lekturowych; wyniki osiągane przez uczniów w technikach nie różniły się od osiągnięć licealistów. Należałoby je zweryfikować w kontekstach współczesnych; być może dziś w liceach byłoby mniej szalikowców ociężałych w nauce, ale może więcej narkomanów lub zagrożonych narkomanią? Nie wiadomo, z którymi lepiej czytałoby się dzisiaj wiersze?

Zenon Uryga: Dodam, iż również Jan Polakowski doszedł do podobnych wniosków, analizując kiedyś w "Chowannie" wypowiedzi młodzieży ze szkół zawodowych i technicznych, zgromadzone w toku badań nad odbiorem radiowych adaptacji prozy autora Nocnego lotu.

Bożena Chrząstowska: Istotna jest świadomość zmian. Jak głoszą psycholodzy, co pięć lat zmienia się kulturowe wyposażenie grupy nowi licealiści w klasie I znają zupełnie inne piosenki, filmy czy zdarzenia sportowe lub muzyczne niż ich koledzy sprzed czterech lat i miejmy nadzieję czytają inne książki. Trzeba zatem ciągle odświeżać swój stosunek do uczniów, ciągle poznawać ich na nowo.

Jak się okazało w dyskusji, okazji do rewidowania działań reformatorskich jest sporo, choć nie poruszyliśmy wielu kwestii budzących niepokój, jak np. zbyt pospiesznie wprowadzana integracja międzyprzedmiotowa, rozbijająca stabilne struktury przedmiotów nauczania, w dodatku nie poparta odpowiednim dwukierunkowym wykształceniem nauczycieli. Przystępując do reformy liceum, nie zdołamy ominąć refleksji nad wiedzą absolwent szkoły średniej z maturą musi być wykształcony i powinien wiedzieć, z jakiego to uniwersum pochodzi pojedynek Domeyki z Doweyką... Nawet bardzo tradycyjna wiedza poznawana w sposób dający młodemu człowiekowi satysfakcję, wnikająca w jego umysł i emocje, może wzbudzić zainteresowanie, motywować do dalszej pracy czy innej lektury. A zatem najważniejsza jest metoda kształcenia taka, która nie lekceważąc wiedzy, skupia uwagę na młodym człowieku, rozwija jego umiejętności i wznosi go ku wyższym wartościom. Aby osiągnąć taką wizję reformy, musimy bronić się przed siłą stereotypów, którymi ona obrosła. Nie trzeba zatem wybierać pomiędzy wiedzą i uczniem, lecz wiązać obydwa składniki w dobrze zorganizowanym procesie. Reforma polonistycznego kształcenia dokona się wtedy, kiedy w naszych działaniach nauczycielskich coś zmienimy z własnej intelektualnej potrzeby, nie zaś z nakazu wykonania "planu rozwoju zawodowego". Generalnej rewizji trzeba by więc poddać sposób reformowania oświaty: zacząć reformę z właściwej strony poprawić skutecznie kondycję nauczycieli, premiować twórcze i skuteczne ich działania.

(Dyskusję autoryzowano)

Źródło: "Polonistyka" 2001, nr 2.