"Wizje i rewizje"

Z urzędnikiem pośrodku...

Stanisław Bortnowski: Teraz powiem o frustracji nauczycielskiej. Reforma łączy się z niżem demograficznym. Niż oznacza mniejsze wydatki na szkolnictwo, ale zarazem zwolnienia. Nauczyciele także w liceach i technikach żyją pod presją utraty pracy. Obiecywane podwyżki okazały się bolesnym żartem. Minister apostoł reformy nie odszedł w glorii, a przecież to on mówił o pensji równej tysiącu dolarów dla najlepszych pedagogów. Resort stał się pompą ssącą pieniądze od nauczycieli. Wszystko kosztuje: kursy dokształcające, studia podyplomowe, kursy dające kwalifikacje do bycia egzaminatorem. Ba, nawet za spotkanie informacyjne na temat awansu nauczycielskiego z przedstawicielem administracji szkolnej płaci się 15 zł, co należy nazwać po imieniu: zdzierstwem.

Pedagodzy szkolni zostali także upokorzeni. Biurokratyczne jest Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 3 sierpnia 2000 r. w sprawie uzyskiwania stopni zawodowych nauczycieli, ale jeszcze bardziej biurokratyczne i co tu owijać w bawełnę hańbiące jest uszczegółowienie przepisów dokonane przez Centralny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli. Odnosi się wrażenie, iż reformatorzy chcą wszystko opisać, ponumerować, zaplanować, zmierzyć, stąd kult wszelkich planów pracy łącznie z Planem (przez duże P) rozwoju zawodowego. Na przykład Dziennik refleksyjnego praktyka żąda w każdym tygodniu opisania i udokumentowania następujących faktów i refleksji: "Co ważnego zrobiłem w tym tygodniu, aby zwiększyć swoje kompetencje? Czego się nauczyłem? Co mi się udało? Jakich trudności doświadczyłem? Wnioski na przyszłość." Poloniści zaczną więc teraz pisać miniopowieści o sobie. Bezinteresowność odchodzi ze szkoły w niepamięć, papier świadczy odtąd o doskonałości pracy i – jak złośliwie zauważyła jedna z polonistek awans stażysty nastąpi wówczas, jeśli teczka dokumentacji ważyć będzie więcej niż 5 kilogramów. Pytanie do Państwa: od ilu kilogramów awansować się będzie na nauczyciela dyplomowanego? Żarty żartami, ale konkluzja jest bolesna: środowisko nauczycielskie sponiewierano i zinfantylizowano. Aktywność wyzwolona nakazem staje się aktywnością krótkotrwałą i wyłącznie pragmatyczną.

Zenon Uryga: Tyle mówi się o podmiotowości ucznia, a może trzeba mówić o podmiotowości nauczyciela, aby zapobiec jego biurokratycznemu degradowaniu. Napisał do mnie niedawno pewien polonista od lat pracujący w liceum z prośbą o jakąś opinię, która mogłaby mu pomóc w uzyskaniu pozycji nauczyciela dyplomowanego. Rzecz w tym, że byłem kiedyś promotorem jego dobrej, opartej na empirycznych badaniach naukowych pracy doktorskiej i że po zrobieniu doktoratu opublikował już trzy książki poświęcone kulturze regionu wartościowe, ciekawe. Czyż to wszystko nie powinno wystarczyć do uznania go za nauczyciela dyplomowanego bez żadnych zabiegów dodatkowych? Czy władze oświatowe nie są zobowiązane do okazania szacunku wartościowym osobowościom nauczycielskim?

Bożena Chrząstowska: Najgorsze jest to, że nauczyciele, którzy mieli być głównymi twórcami reformy, zostali przekształceni w wyrobników absurdalnych nakazów, jak np. ów idiotyczny plan własnego rozwoju zawodowego. Tu nie tylko chodzi o nasycanie życia szkoły zbędną biurokracją. Problem jest daleko głębszy i ma wymiar etyczny takie działania uczą kłamstwa lub przynajmniej udawania. Otrzymałam wiele telefonów od znajomych nauczycieli z pytaniami, czy obejmę nad nimi naukową opiekę... Jak miałaby wyglądać taka opieka? Kto będzie sprawdzał jej wykonanie? W ogóle kto będzie sprawdzał tony zapisanego papieru o planowanym rozwoju zawodowym? Kto przeczyta tony sprawozdań i materiałów ze studiów podyplomowych? (Każdy profesor, nawet z belwederskim tytułem, musi odesłać konspekt wykładu czy plan seminarium do MEN). Jeśli urząd nie umie wymyślić sensownych rozwiązań palących problemów szkolnego życia (np. zlikwidować nadmiaru ofert podręcznikowych), stosuje działania zastępcze serwuje szkole zwyczajne buble. Kiedy zakończy się proces poniżania nauczycieli? Jest on źródłem negatywnej selekcji do zawodu uruchamianej wciąż na nowo.

Wiesława Wantuch: Nauczyciele, których cenię i którzy czynnie opowiadali się za reformą, przez wiele lat wiążąc z nią nadzieje, od września tego roku traktują ją jako opresję. Wymaga się od nich, aby wypełniali tabelki, dla żartu zapewne nazywane "planami rozwoju zawodowego". Od skrupulatności, z jaką "się zaplanują" i udowodnią, że "się rozwinęli", uzależnia się ich awans. Znam nauczycieli niezależnych, samodzielnie myślących nowatorów, którym po 20 latach pracy proponuje się "prace ręczne". Czują się dotknięci i liczą się nawet z możliwością odejścia z zawodu, który i tak nazywali "kosztownym hobby". Pomysł urzędnika może się więc stać nowym narzędziem selekcji niekoniecznie pozytywnej.

Maria Kwiatkowska-Ratajczak: Nawiązując do uwagi pani prof. Chrząstowskiej pozwolę sobie zauważyć, iż profesor prowadzący zajęcia na studiach podyplomowych finansowanych przez MEN nie tylko przekazuje ich konspekt, ale także uczestniczy w całej procedurze ich ewaluacji... Tymczasem szczególnie te ostatnie działania sprawiają wrażenie posunięć pozorowanych. Jak to możliwe, aby od 5 maja do końca sierpnia tzw. ewaluator zewnętrzny nie przekazał do Ministerstwa odpowiednich danych? Jest to tym bardziej dziwne, iż z końcem sierpnia MEN przyznaje fundusze na kolejne edycje grantów edukacyjnych. Czyżby efekty uzyskane w roku poprzednim nie były w ogóle istotne? Czemu zatem, skoro nie podnoszeniu jakości kształcenia, służyć ma ewaluacja działań podejmowanych na studiach podyplomowych? Dlaczego nie uwzględnia się opinii jego uczestników, ale też bez znaczenia okazuje się fakt współuczestniczenia w projekcie twórców Podstawy programowej, uczestników programu Kreator i Nowa Matura, nie tylko rzeczoznawców, ale nawet ministerialnego superrecenzenta i członka Rady Kształcenia Nauczycieli?

Źródło: "Polonistyka" 2001, nr 2.