Michał S.

Piołun i sinusoida

SCENA 1:

(Półmrok. Kilka stolików i krzeseł. Wszędzie poustawiane tekturowe postaci w naturalnej skali. Niektóre "siedzą" przy stołach, niektóre zastygły w tańcu, inne z kolei stoją i "rozmawiają". Przy ścianie stoi niewielki śmietnik. Wchodzi Maks i Niemaj.)

Maks:
Cieszę się chłopie, że zgodziłeś się wreszcie pożyć jak człowiek. Mówię ci, to dobry pub i masa fajnych ludzi.

(Maks gdzieś wmieszał się w tłum tekturowy i znika. Niemaj zdezorientowany rozgląda się, po czym siada przy jednym z wolnych stołów. Światło nieco jaśniejsze pada na niego. Przygląda się uważnie postaciom tekturowym. Niecierpliwi się. Zrywa się z krzesła i krąży po pubie przestawiając postacie tekturowe z miejsca na miejsce, gdy mu stają na drodze. Siada wreszcie na swoim krześle. Dochodzą, jakby z oddali rytmiczne, głuche uderzenia, ciche i w dość długich odstępach.)

Niemaj:
(z żalem, smutkiem, ogląda swoje dłonie)
Moje dłonie. Moje...
Tyle uczyniłyście... nic.
Pracowałem dniem i nocą, by z mego serca uczynić skarb.
Śmiej się. Pusto, śmiej.
By z mojego serca uczynić skarb.
Ale to nie dla siebie. Jeszcze nie.
(cedząc, jakby smakując słowa)
Serce, serce, serce.
Duch! Śmiej się. Pusto proszę.
(wstaje, zaczyna krążyć po pubie przewracając nieuważnie tekturowe postaci)
Pielęgnowałem kwiat. Dla kogoś. Nieważne, kogoś tam. Źle.
Nie tak się pielęgnuje kwiaty. Kwiat winien cieszyć oko nie tylko ogrodnika.
Mój kwiat oczywiście niepotrzebny i tak dalej.
Marne to dłonie na ogrodnika. Może na mordercę dobre...
(Wyjmuje nóż i wbija w "pierś" tekturowej postaci. Rwie jej "korpus". Rozgląda się.)
Nie. Też nie to.
Ale mam dobrą wyobraźnię do sprzedania.
(unosi dłonie, klaszcze trzy razy)
Proszę o piękny strumień i las magiczny!
(Rozlega się szum strumyka i śpiew ptaków.)
Duchy. Wywołuję was, zdradźcie nam waszą tajemnicę. Czy nie pragniecie, utraciwszy w dawnych latach życie, żywego świata? Zrzućcie na nas młot magii ogłuszający gorące skronie spragnione burzy i prawdziwego południa młodości!
(Wchodzi Królowa Zimy. Młoda, piękna kobieta ubrana, jak prawdziwa księżniczka. Również porusza się najwyższą gracją.)
Witaj Królowo Zimy. Piękna pani ma, tak oto obolałe oddaję ci serce w twe mroźne objęcia, abyś i jemu dała swego rzeźwego mrozu, o Królowo Zimy!

Królowa Zimy:
Zachowaj puste słowa. Przydadzą ci się.

Niemaj:
Racja. Co tak wali?

Królowa Zimy:
To nie wiesz? Nie widziałeś? To wielkie metalowe szczęki. Rzygają rytmicznie uszczerzonymi produktami.

Niemaj:
A, to stąd to zaprzedmiotowienie przeludnienia.
Czemu nie grzmicie?

Królowa Zimy:
Chorujemy. Jakaś epidemia. Wszyscy koszmarnie słabi.

Niemaj:
To czemu nie umrzecie?

Królowa Zimy:
To raczej do was pytanie.

Niemaj:
Widzisz. Wezwałem cię, bo czuję się bardzo osamotniony. Zatańczysz ze mną?
(Królowa Zimy podaje z gracją dłoń Niemajowi.)
Muzyka!
(Słychać dźwięki "Les Marionettes" Zbigniewa Preisnera. Tańczą walca; z powagą, dostojnie, godnie, z gracją. Światło ciemnieje oświetlając tylko tańczącą parę. Tańczący patrzą cały czas sobie w oczy, zauroczeni, oczarowani, zahipnotyzowani, sprawiają wrażenie, jakby była to dla nich chwila prawdziwej magii uczucia. Miłości? Delikatnie Niemaj ujmuje dłoń Królowej Zimy i prowadzi taniec, ze łzami w oczach, szczęśliwy. Tancerze są jakby w patetycznym nastroju, uniesieniu. Królowa Zimy przylega ciałem do Niemaja, ten ją czulej przytula, niby akt miłosny, nie taniec. Muzyka się urywa. Wchodzi Maks. Królowa Zimy w popłochu ucieka, przewraca się bez gracji przy wyjściu, poprawia suknię. Gubi srebrny, jakby diamentowy pantofel. Spłoszona ucieka ze sceny tak, jak ucieka pies uliczny, który dostał kopniaka od przechodnia. Niemaj patrzy na ucieczkę Królowej Zimy z przerażeniem. Kiedy zostaje sam z Maksem i postaciami tekturowymi przybiera minę w najwyższym stopniu cyniczną, "mordę szuji".)

Maks:
Jak się bawi mój cichociemny? Zabawa na całego, nie ma co. Jak tam?
(szturcha poufale Niemaja)
Tego? Co robiłeś? No? Już lepiej nic nie mów. No? Ha ha. Jest taka jedna. Wpadłeś jej w oko. No!
(Szturcha poufale łokciem Niemaja w geście zachęcenia. Niemaj podchodzi do zgubionego pantofelka. Wrzuca go niedbale do śmietnika. Maks wmieszał się w tłum i znika ze sceny. Niemaj zacierając ręce wychodzi poza scenę i po chwili wnosi krzesło, na którym siedzi dziewczyna ubrana współcześnie. Sadza ją przy stole, sam siada po przeciwnej stronie. Dziewczyna przez cały czas zachowuje się nie naturalnie. Ma sztywne, jakby mechaniczne ruchy, bez mimiki twarzy i modulowania głosu się wypowiada.)

Niemaj:
Wpadłem ci w oko.

Dziewczyna:
No. Poprawiałam stanik i głośno mówiłam przy znajomych.

(Niemaj wstaje, podchodzi do ściany, rozpina rozporek i oddaje mocz. Zapina rozporek i wraca do stołu.)

Niemaj:
Miło mi cię, co tam słychać itepe. Ostra jazda.

Dziewczyna:
Chrum chrum.

Niemaj:
Jesteś szczęśliwa?
(Dziewczyna jakby zawieszona, stygnie w swej pozycji i się lekko kołysze)
Chciałabyś, abym ściągnął jedną gwiazdę z nieba dla ciebie?
(Jakiś czas siedzą naprzeciw siebie bez słowa. Wbiega Królowa Zimy, roztrzepana.)

Królowa Zimy:
Zgubiłam pantofel.

Niemaj:
(nie odwracając się w jej stronę)
W śmietniku.
(Królowa Zimy podnosi śmietnik, przetrząsa go i wyjmuje pantofelek. Ociera go.)

Królowa Zimy:
(Zdławionym głosem)
Czemu wyrzuciłeś go do śmietnika? Specjalnie go zostawiłam. Dla ciebie.

Niemaj:
(Nie patrząc w jej stronę, cynicznie)
To tutejsze centrum.

Królowa Zimy:
(ze łzami w oczach)
Czemu jesteś taki? Pamiętasz? Pamiętasz? Czy to dlatego, że rozmawiasz właśnie z człowiekiem? Pamiętasz?

(Niemaj zrywa się z krzesła. Podbiega do Królowej Zimy. Ma łzy w oczach. Rzuca się przed nią na kolana, ujmuje w swe ręce delikatnie dłoń Królowej Zimy. Przyciska usta do jej dłoni, całuje, oblewam łzami, powtarza szepcąc "wybacz, wybacz". Królowa klęka przy nim, obejmuje jego twarz delikatnie dłońmi.)

Królowa Zimy:
Jesteś taki słaby... Wiesz przecież, że normalnie jestem dla wojowników... Zatańczysz?

Niemaj:
Nie potrafię. Wybacz, wybacz... kocham cię... wybacz...

(Królowa Zimy wstaje, poprawia suknię, ociera łzy. Wychodzi. Niemaj pada na podłogę, łka. Po jakimś czasie wstaje, z cyniczną "gębą" podchodzi do Dziewczyny.)

Niemaj:
No.
(Łapie dziewczynę za koszulę, rzuca na podłogę. Brutalny. Rozpina rozporek i ma z nią stosunek. Dziewczyna bierna, nieruchoma. Po chwili Niemaj kończy. Wstaje. Dziewczyna leżąc, bez emocji)

Dziewczyna:
Kocham cię.

Niemaj:
(zapinając rozporek)
Itepe.
Pokażę ci coś.
(Brutalnie wywleka Dziewczynę ze sceny. Po chwili wraca z jakimś pudłem. Siada przy stole, na blacie kładzie pudło. Wchodzi Maks.)

Maks:
No jak tam? Wyrwałeś laskę, o której ci mówiłem?

Niemaj:
Tak.

Maks:
A gdzie ona teraz?

Niemaj:
Tu.
(Wskazuje na pudło. Maks otwiera je.)

Maks:
A czemu tylko sama głowa?

Niemaj:
Resztę zużyłem.

Maks:
Nie rozumiem. To po co ci jeszcze głowa?

Niemaj:
Na skup oddam, jest najcięższa. Reszta była jakaś wychudzona.

Maks:
A, no tak. Też słyszałem to walenie w oddali. To skup?

Niemaj:
Tak jakby.

(Maks wychodzi. Niemaj chwilę siedzi w zadumie. Wchodzi fFW, starszy człowiek ubrany elegancko, ale staromodnie. Zapada mrok i tylko ostre światło pada na stole przy którym usiadł fFW. Po jakimś czasie nieśmiało z mroku wyłania się Niemaj. Podchodzi do fFW.)

Myślałem o dywidualizacji człowieka, postsyrenim śpiewie kultury, współczesnym nihilizmie, o celu i pragnieniu, o świecie złudzeń logosu, absurdalnej walce atomów, jestestwie, bycie, platonie i plotynie.
(fFW patrzy spokojnie i przenikliwie w oczy Niemaja, Niemaj pada na kolana.)
Tak! Tak! Nie myślałem!
Nie myślałem o tym.
Nie myślałem o tamtym.
W ogóle nie myślałem!
Nie myślałem!
(uderza czołem podłogę, pozostaje tak, szepcąc)
Nie myślałem... nie myślałem.

fFW:
To pora by myśleć.
Albo nie.
Szukam kogoś, przepraszam.
(fFW wychodzi. Niemaj zostaje w swej pozycji.)


SCENA 2:

(Scena oświetlona jest niebieskim światłem, które pogrąża jej dalsze części w półmroku. Na scenie stoi Niemaj odwrócony plecami do publiczności, unosi ręce i jakby cały czas dyrygował. Słychać miarowe skrzypienie starego drewna, jakby coś bardzo ciężkiego bujało się to w jedną to w drugą stronę nadwyrężając stare deski. Skrzypienie jest obecne podczas całej sceny. Na podłodze leżą baloniki. W tle widać ławkę parkową, obok stoi grajek: mężczyzna około trzydziestki, obrany bardzo skromnie; w nieco przykrótkie, szare spodnie z materiału; boso; w szarej, wymiętej koszuli; beret na głowie. Gra na akordeonie smętną muzykę, której nie słychać jednak. Wbiega młody chłopiec. Zatrzymuje się na środku sceny słucha uważnie grającego. Odbiega, zatacza koło po scenie, zatrzymuje się przy baloniku. Z głębokim namysłem bojaźliwie podnosi go. Zachwyca się, unosi rękę trzymając balonik, biega, tańczy z nim, wiruje rozstawiając ręce radośnie. Grajek widząc to wzruszony zmienia melodię graną na akordeonie, choć nadal jej nie słychać. Widać pewną nić porozumienia między chłopcem, a muzykiem. Chłopiec tańczy, grajek coraz radośniej gra wzruszony. Wtem milkną. Nieruchomieją. Spoglądają w górę z grozą i chaotycznie uciekają. Niemaj zamyślony siada na ławce. Wchodzi Królowa Zimy, ubrana w stylowy strój mody francuskiej z lat 30., siada obok Niemaja zakładając nogę na nogę. Niemaj częstuje ją papierosem i sam zapala.)

Królowa Zimy:
To powiedz mi, co to oznacza? Sztuki, nawet niedojrzałej i nastoletniej, nie buduje się na braku. A ty zaklepujesz osamotnienie.

Niemaj:
Skąd wiesz?

Królowa Zimy:
Bo skupiasz się na formie, skąpisz na treści. Forma przemawia do ludzi, nie myślisz o zagadnieniu. Coś ci się pięknie majaczy, ale nic nie chcesz powiedzieć. Chciałbyś tylko. Co to może być, jeśliby to nie miała być ucieczka.

Niemaj:
Dlaczego od ludzi tego nie mogę usłyszeć?

Królowa Zimy:
Nie wygłupiaj się. Samemu wszystko trzeba, by miało sens. I tak mnie nie posłuchasz...

Niemaj:
A gdyby tak... obrócić A do C, a B wyeksponować?

Królowa Zimy:
Zwróć uwagę na tematykę. Potrzebujesz D.
(Ściemnia się. Oświetlona jest tylko ławka, gdzie siedzi dwoje przyjaciół opartych plecami o siebie, rozmawiających, zamyślonych, współpracujących – Niemaj i Królowa Zimy. Słychać muzykę rytmiczną, nie za głośną, taką "prącą rytmem naprzód". Owa scena trwa jakąś chwilę. Wchodzi Karzeł. Muzyka powoli cichnie.)

Karzeł:
Liberum veto! Nie wolno ze sztuki robić śmietniska kompleksów!

Niemaj:
(Wesoło)
A od kiedy to Karle ty za wzniosłością i wolnością od niskich pobudek sztuki jesteś?
Ale choć do nas, co tam. I dla ciebie się miejsce znajdzie.

Królowa Zimy:
Uważaj. Twoja "twórczość" nie jest tą, która zezwala na brak strachu i rozwagi wobec niskości.

Niemaj:
Siadaj z nami Karle. Szkodzić możesz, jak umiesz.
(Klaska trzy razy w dłonie)
Kawiarnia!
(Wchodzą dwie młode, ładne kobiety z dwóch stron sceny wznosząc stolik i krzesło, stawiają je przy ławce. Na stoliku trzy lampki wina. Wycofują się i znikają ze sceny. Karzeł siada. Niemaj wznosi toast.)
No, przyjaciele, ty też Karle, za nowe!
(Kosztują wina.)
To czemu, powiedz mi proszę, w obronie twórczości występujesz mój drogi?
(Milczenie. Karzeł i Królowa Zimy jakby zawieszeni. Niemaj siada zrezygnowany na ławce.)
Już wiem. A do tego żeś jeszcze zamieszał w słoju próżności i buty. Wypić go muszę...
(Wychyla lampkę wina i krzywi się z niesmakiem. Królowa Zimy, jakby zahipnotyzowana garbi się i siedzi bez ruchu. Karzeł usuwa się na bok sceny i obserwuje akcję. Niemaj, na ławce, smętny, nieruchomy. Wchodzi Potencjalna Miłość.)

Potencjalna Miłość:
(Ciekawie się przygląda Niemajowi. Przyklaskuje dłońmi w radosnym podskoku i przysiada się do Niemaja.)
Potrafisz ściągnąć gwiazdę z nieba?
...
O, widzisz, tam Księżyc mruga do nas. Do nas.
...
Marzyłeś kiedyś, by Twoja kochanka była dla ciebie matką, boginią i wytchnieniem?
...
Ja się też kończę.
(Przyjmuje postawę podobną do Niemaja, zrezygnowaną, zgarbioną, nieruchomą. Wchodzi fFW, trzyma w rękach kilka książek. Podchodzi do ławki, przypatruje się siedzącym, kładzie książki obok.)

fFW:
I tak to nie ja byłem ich prawdziwym autorem.
(Siada na ławce i przyjmuje apatyczną pozycję. Słychać leniwą improwizację na saksofonie. Siedzą we czwórkę apatycznie dłuższy czas. Karzeł obserwuje ich bez ruchu. Muzyka cichnie. Niemaj wstaje. Rozwija czerwoną pelerynę unosząc ręce.)

Niemaj:
(Gdy mówi, poszczególni bohaterowie wchodzą pod jego pelerynę, tak, iż podczas wypowiadania ostatniej kwestii na scenie pozostaje sam Niemaj.)

Pat. Zebrać pazurami, co rozsypałem wśród wyśmiechów.
Zgarniając wszystkie mnie i siebie do serca przytulam,
aby efemeryczny świata kineskop do punktu przywieść
i jedyną tę strawę w sercu czeluszcząc

urodzić na nowo.

(Karzeł zasuwa kurtynę.)

KONIEC