Edward Dembowski*, Kilka słów o jednym tylko kryterium poezji (fr.)*

Mamy też nieprzeliczalne gromady ulotnych wierszy pod tytułem "Poezje"*, że ich i przeczytać niepodobna, gdy przeciwnie, dzieł ze związkiem, dzieł z jednym pomysłem niesłychanie mało. Może niejeden z tych marzycieli, mający w gruncie wiele uczucia, wiele zapału, gdyby przed wzięciem pióra do ręki wzbogacił był umysł gruntowną nauką, albo – co więcej – głębokim zbadaniem ducha czasu, stosunków i dążności społeczeństwa, i dopiero spojrzawszy na świat ze stanowiska badacza puścił wodze żywej wyobraźni i w jednym wielkim zespoleniu namiętności i rozumu odcieniował wszystkie wrażenia, wszystkie dążności i całą wielkość ich celi, wtedy byłby został prawdziwym poetą!... Atoli do takiego przeistoczenia marzycieli w poetów potrzeba najprzód zbyć się tego zapleśniałego a poziomego mniemania, że sama namiętność jest poezją – zdania, które tak łatwo się zakorzenia w umysłach młodych a ognistych, że jest w stanie na całe wykrzywić je życie. Główną więc przeszkodą poezji jest ta wygórowana przewaga namiętności i ciemnoty, która ją skrzywiła i zamieniła w marzenie. Nieraz uwiodła nawet ludzi z geniuszem, którzy omamieni tym zdaniem swe wyższe zdolności zwrócili do takich utworów.

Nie jest tu zamiarem w roztrząsaniu dochodzić wszystkich wyboczeń od poezji, tylko zdaje się, że przed jej określeniem należy wspomnieć przynajmniej o głównym wyboczeniu, pod które dadzą się podciągnąć wszystkie inne. Nie odróżniamy tu marzenia od wierszoklectwa, bo kto bez wznioślejszego uczucia i żywej wyobraźni rwie się do przedrzeźnienia poezji, ten tak zbliży swój utwór do marzenia, że go od niego rozróżnić trudno. Do wyboczeń należą utwory chorobliwej wyobraźni, co się tak zaciemniają górnolotną dykcją, że je zrozumieć trudno, a zrozumiawszy pokaże się, że to tylko wzdychania zemsty, zgrozy i rozpaczy, ale bez myśli. Te wszystkie wady nie tylko w poezjach nie-poetów, ale częstokroć i u takich, których imię słusznie stało się głośnym, napotykać można, bo nieraz i w duszy prawdziwego poety w latach młodzieńczych uczucie przytłumiło rozsądek, marzenie przytłumiło poezją, a wtedy poeta, nim mu się oczy otworzyły, pisał tylko płody dla ujemnej literatury. Nawet Mickiewiczowi można uczynić taki zarzut w sonetach, w wierszach do Maryli i w większej części w balladach. Toż samo Szyllerowi w balladach. Atoli mówiąc tylko o poetach niższego rzędu, co same tylko urywkowe poezje piszą, trudno przeczyć, że szczególnym trafem w takich nawet płodach może się czasem niezła myśl zamieszać; jednak w ogóle tyle porozrucanych myśli po śpiewkach i wierszykach, a więcej jeszcze wierszyków i śpiewek bez myśli, że całe tomy żadnej wartości mieć nie mogą, a jako poezja są niczym, bo w poezji, jak we wszystkim, całość stanowi siłę i piękność. Myśl tylko wielka i w pełni rozwinięta jest dopiero poezją, i Mickiewicz ckliwy, nudny, gdy wzdycha i płacze do Maryli, staje się boskim, poetycznym, wielkim Mickiewiczem, gdy łzami i cierpieniem mówi przez usta Aldony, namiętnością przez usta Konrada, gdy w jednej myśli łączy całą silę swych uczuć, całą potęgę ducha. Szkoda, że ci wszyscy pisarze, co tak nudni, jak Mickiewicz w Sonetach, nie mogą być tak wielcy, jak Mickiewicz w Wallenrodzie. A wiecie, dlaczego? Oto dlatego, że są marzycielami, a Mickiewicz był poetą; że marzyciel, póki całkiem nie przerobi swego ducha, nigdy nie będzie poetą. Poeta w osłabieniu myśli, w uśpieniu rozumu zstąpi czasem do marzenia, jak nie-poeta do prostego wierszoklectwa*.

Źródło: Idee programowe romantyków polskich. Antologia, oprac. A. Kowlaczykowa, Wrocław 1991, BN I 261.