Edward Dembowski*, Kilka słów o pojęciu poezji*

Z mnóstwa zdań nawet przez okrzyczanych krytyków objawionych co do istoty i natury poezji żadne, śmiało powiedzieć mogę, nie trafiło do mego przekonania. Nie spuszczając się więc na prawidła pisarzy i krytyków z profesji, puściłem się na rozważanie tego przedmiotu o własnych siłach. Długo rozważałem, długo nie dowierzałem własnym odkryciom, ale gdy z upływem lat spostrzeżenia moje w tym względzie nie tylko nie zachwiały się, ale nawet utwierdziły, uwierzyłem w ich prawdziwość i oto dzisiaj ośmielam się powiedzieć w oczy uprzywilejowanym krytykom: nie pozwalam, przestańcie, bo to, co mówicie, fałszem jest.

Gdybym chciał przytaczać tutaj ich definicje poezji, musiałbym kilka, a nawet kilkanaście kart wypisywać, i to na próżno, bo nawet z tak długiego opisu nikt by się nie nauczył, co jest poezja. I dlaczegóż tak im trudno, a nawet niepodobna opisać poezję? Dlatego, że poezję rozciągnęli do wszystkiego, nadali jej fałszywe, zupełnie niewłaściwe znaczenie. Poezja, zdaniem moim, jest to władza w człowieku podnoszenia piękności do ideału. W tym, co jest, a nie wie o tym, że jest, nie ma i nie może być poezji. Wtedy tylko naturę niemyślącą nazwać można poezją, jeśli ją odnosić będziemy do stwórcy tej natury. Tak np. pisma Brodzińskiego nazywamy jego poezją, bo ona wprzód nim ją objawił, była w jego sercu, była w nim, wysnuł ją z siebie. W naturze nie mającej uznania samej siebie jest tylko piękność, żywioł poezji, ale nigdy sama poezja. Tę piękność uchwycić, podnieść do stopnia najwyższej możebnej doskonałości – jest udziałem zdolności wrodzonej niektórym indywiduom [d]o poezji.

Piękność w przyrodzie jest dwojaka: zewnętrzna i wewnętrzna, to jest fizyczna i moralna. Harmonia, równowaga tych dwóch rodzajów piękności jest zasadą sztuk pięknych. W tym spotykają się z poezją i dlatego poezję liczą do sztuk pięknych; lecz poezja ma nieskończoną nad nimi wyższość, bo ona tylko jedna może podnosić piękność moralną, to jest cnotę, do stopnia możebnej doskonałości. Sztuka piękna może tę piękność moralną uchwycić, ale uchwyci ją w chwilowym tylko wyrazie, jak lawa skamieniała przedmiot w takiej postaci, jaką miał w chwili, gdy się go dotknęła, odsłania i przedstawia jeden moment piękności. Poezja zaś przedstawia nam obraz piękności poruszającej się, żyjącej, działającej –w mnóstwie momentów. Cel poezji jest ten sam co filozofii i religii, to jest prowadzenie go do cnoty, środki tylko działania ich są różne. Filozofia działa przez rozumowanie, religia przez nakaz i wiarę, poezja przez uczucie. I dlatego słusznie nazywają poezję głosem serca do serca.

Działanie poezji jest dwojakie: ogólne, to jest ograniczające się na rozbudzeniu serca, usposobieniu go tylko do przyjęcia jakiegokolwiek szlachetnego uczucia, i szczególne, to jest działające na serce uczuciem szczególnym, myślą wyłączną. Taką myślą wyłączną jest duch epok historycznych, interes tych epok.

Wprzód nim chrześcijanizm oświecił ród ludzki, rozmaite były wyobrażenia cnoty, a to stosownie do potrzeb społeczeństw ówczesnych. Podboje, rozprzestrzenianie się były ich interesem, siła więc fizyczna, odwaga zwierzęca i męstwo najwięcej były potrzebne, najwięcej cenione, za cnotę liczone. Poezja więc wynosiła nad wszystko męstwo osobiste, siłę fizyczną. W wiekach średnich społeczeństwa uczuły inne potrzeby, inne interesa, męstwo i odwaga fizyczna jeszcze liczone były za cnoty, ale już chrześcijanizm dodał do tych cnót uczucie sprawiedliwości, obowiązek bronienia słabszych i uciśnionych, mianowicie niewiast. Stąd trubadurowie, minnesengerowie – opiewający waleczne czyny miłosnych rycerzy, ale tylko rycerzy.

Z upadkiem feudalności nad siłą fizyczną, nad męstwem rycerskim zaczyna powoli, bardzo powoli wznosić się odwaga już nie rycerska, ale obywatelska, poświęcenie się dla kraju nie kast uprzywilejowanych, ale ogólne; stąd poezja miłość ojczyzny ceniąca nad wszystko.

Z postępem chrześcijanizmu jaśniej pojęte dogmata wiary Chrystusa z końcem zeszłego a początkiem dzisiejszego wieku zrodziły pojęcie i dały uczuć potrzebę poezji, której zasadą jest miłość bliźniego, miłość ogólna rodu ludzkiego jako jednej rodziny. Jeszcze nie znamy takiej poezji, chociaż już mamy jej widzenie, przeczuwamy ją. Że jej nie znamy dotąd, to dlatego, że jeszcze interesa szczególne nie stopiły się w interes ogólny.

Jak mylne i przesadzone są zdania o poezji, tak również mylne i niedorzeczne są zdania o poetach. Poeta według dzisiejszych krytyków jest to szataniec*, marzyciel; wyobraził sobie to, czego nie ma na ziemi i być nie może, a ponieważ nie znalazł tego, co sobie uroił, gniewa się na ludzi, pogardza nimi, nic im dobrego nie robiąc, na koniec rozpija się, truje się lub w łeb sobie strzela, oto poeta.

Nie dość na tym. Poeta jest to odludek, wieczna ironia, wiecznie niezgodna struna, nie dająca się nigdy nastroić do ogólnej harmonii świata, ciągle niesforna, ciągle dzika, poeta jest to antyczłowiek, poeta i społeczeństwo jest to czarne i białe.

Takiego wyroiwszy dziwoląga puszczają go w świat krytycy nasi i krzyczą: Patrzcie! Patrzcie! Oto poeta! Litujcie się nad nim, bo on jest nieszczęśliwszym od Wiecznego Żyda, od kosookiego, od policjanta!

A ja wam także powiadam: Bracia! Litujcie się, litujcie, lecz nie nad poetami, ale nad tymi, co poetów tak wystawiają, litujcie się nad nimi, bo ich szał doszedł aż do bluźnierstwa, bo ich słowa obelżywe poruszają święty proch zgasłych piewców naszych, a żyjących krzyżują i żółcią poją.

Tak jest zaprawdę, słowa ich bluźnierstwem są!

Przebiegnijmy życie domowe piewców naszych, a przekonamy się, kto ma prawdę za sobą. Komuż nieznany żywot Jana Kochanowskiego, Karpińskiego, Jasińskiego, Niemcewicza, Woronicza, Brodzińskiego, Suchodolskiego? Któż zarzucić co może żywotom tych wieszczów? Pogardzał-że ludźmi i światem ojciec, co tak rzewnie opłakiwał skon córki? Był-że odludkiem ten, co znudziwszy się kołataniem u bram pańskich, przekonawszy się, że tam nie ma szczęścia, gdzie nie ma prawdy i cnoty, rzucił się na łono ludu, śpiewał z nim piosnki miłosne albo hymny wspólnemu Ojcu? Był-że odludkiem, nie kochał-że ludzi ten, którego ich cierpienia do grobu wtrąciły, ów niezrównany śpiewak Legionisty, Wiesława i Rolnikowi?* I po cóż mówić o innych! Zgroza mnie przejmuje na samo przypuszczenie, że jest ktoś, co z świętą czcią nie ugina czoła na wspomnienie człowieczeństwa i obywatelstwa tych wieszczów.

Poeta, zdaniem moim, jest to człowiek, co uczuwszy lub utworzywszy w sobie piękność podnosi ją do najwyższej możebnej doskonałości czuciem i wyobraźnią swoją; zapala się miłością do swego utworu, ale go w sobie nie zamyka, przeciwnie, pokazuje wszystkim, uderza nim w serca braci słuchaczy i zniewala do kochania go i naśladowania.

Poeta w chwili natchnienia jest to Samson, jest to mędrzec, jest to anioł przypominający swoje boskie utworzenie na obraz i podobieństwo Boga. Wszystkie władze duszy skupione w sercu nadają mu moc jakąś nieziemską. Uczucie podniesione do najwyższego stopnia czyni go wielkim, silnym i rozumnym.

Poeta – jest to drogowskaz społeczeństwa: w chwili natchnienia, w swoim sercowym jasnowidzeniu ujrzał piękność, prawdę, cnotę, ukląkł przed nią i oddał jej cześć przynależną, ujrzał drogę prowadzącą do szczęścia, rzucił się oślep na nią, sam pierwsze ciernie niebezpiecznej drogi stępił na sobie i woła: za mną, ludzie, za mną, tu jest prawda, tu jest zbawienie!

Poeta jest to człowiek, co tak przyrósł do swego społeczeństwa, jak matka do dziecka, jak bracia sjamczycy do siebie, jak jemioła do dębu; żyje jego życiem, raduje się jego radością, cierpi jego ogólnym cierpieniem. Wypal rdzeń dębu, uschnie i jemioła.

Życie poety jest to życie matki. Jak matka w chwilach porodu, tak on w chwilach wydawania na świat swych duchowych dzieci cierpi i szaleje z bólów, aż dziecko – myśl wyjdzie z jego serca i błyśnie zbawieniem światu.

Utwór poetyczny potrzebuje koniecznie wylania, jest to kwiat w pączku; nabój zapalany musi wyjść na jaw – albo rozsadzi ciało, w którym jest zamknięty. Poeta nie mogący objawić swych myśli i uczuć (chociażby jednej istocie) byłby najnieszczęśliwszą i nader krótkotrwałą istotą. Nie wierzę temu, jakoby byli poeci, nie mogący wyrazić tego, co czują. Powiadają, że brakuje im tylko sztuki wyrażania się. To nieprawda, to być nie może! Forma powstaje razem z treścią, nie masz treści bez formy. Człowiek przysłany na świat na to, aby przemawiał do serc drugich ludzi, miałby być pozbawiony przez tęż samą siłę, co go wysłała, możności bycia zrozumianym? Nie, taki nonsens trudny jest do pojęcia.

Być może, że wielu poetów zagasło nie spełniwszy swego posłannictwa, lecz nie dlatego, że nie umieli się wyrażać, ale że nie rozwinięto w nich tej władzy albo ją skrzywiono – lub wraz z życiem stłumiono; były to iskry, a miały być gwiazdami. Błyśli i zgaśli jak błyskawica, a mieli płonąć jak oświecające kagańce na drodze błędnego pielgrzyma.

Jakże okropne muszą być męczarnie poety, gdy go słuchacze nie czują, nie rozumieją! Gdy jego zbawienne myśli przechodzą przez ich głowy i serca, jak głos wołającego na puszczy! Przestrzega, że stoją nad przepaścią, ale głos jego do nich nie dolata. Pokazuje im drogę ocalenia, ale oni go nie pojmują. On, co ich tak kocha, jakże okropnie cierpieć musi!

Takie jest życie prawdziwego poety. Pełne jest goryczy, bo gdzież jest człowiek, co by dla ludzkości bezkarnie pracował – ale ta gorycz bynajmniej nie pochodzi stąd, że stroni, że pogardza ludźmi, ale właśnie dlatego, że ich kocha więcej niż życie swoje.

Od wieków i u wszystkich narodów poeci byli czczeni, szanowani i uważani za proroków. Żaden ważny akt życia, czy to pojedynczych osób, czy narodu całego, nie odbył się bez piewców. Pieśń barda brzmiała przy kolebce dziecięcia, przy biesiadach smutnych czy wesołych, słuchano jej z uszanowaniem religijnym; bard otwierał młodzieńcowi życie publiczne, wstęp na świat, bard wlewał w jego serce wszystkie cnoty, chęć do wielkich czynów; dokonane wysławiał i do nowych zagrzewał. Bard nad zwłokami rycerza nucił hymn grobowy, ręka barda zamykała wieko popielnicy, a pieśń jego z prochów bohatera tworzyła nowych jego naśladowców. Zawsze i wszędzie piewcy byli nauczycielami i wychowawcami narodów, i są, i będą takimi, bo to jest ich posłannictwo. W mniemaniu ludów człowiek tak silnie poruszający serca musiał mieć związki z światem wyższym i duchowym, bo człowieczą siłą tego zdziałać by nie mógł; dlatego też przypisywano im widzenie rzeczy ukrytych dla ogółu i zgadywanie przyszłości. Stąd wyraz wieszcz, to jest człowiek mający wieści z drugiego świata i mogący je obwieszczać.

Jak przedmiot rzucony w wodę opasuje się natychmiast kilku kręgami, wśród których się toczy, tak człowiek padając w objęcia świata obwija się kręgami, w których granicach życie jego toczyć się musi. Kręgów tych jest trzy, to jest familijny, narodowy i całej ludzkości. Tak samo ograniczeni są poeci. Niektórzy oba koła, niektórzy tylko pierwsze przebyli; są, co pierwsze przeskoczyli, a w drugim zostali. Trzecie jeszcze koło, to jest ludzkości, nie ma jeszcze poetów, i mieć nie może, bo jeszcze interesa szczególne nie zlały się w interes ogólny. Jeszcze potrzeby społeczeństw szczególnych wymagają rozdziału. Są już promyki tej zorzy, mamy już pojęcie takich pieśni i takich piewców, ale jeszcze nie pora, słońce ich jeszcze daleko.

Narodowi naszemu dwie drogi wytknął chrześcijanizm i naród się rozdwoił. Jedną drogą poszła część na zachód tylko patrząca, uginając się pod ciężarem rycerskich zbroi, łaciny i przywilejów, drugą poszła większość, odwracając z wstrętem oczy i serca od zachodnich przybylców, zachowując swój język, swoje podania, swoje śpiewy i prostotę. I długo tak przeciwnymi drogami szły te połowy jednego narodu, a z nimi i poezja.

Różne były ich potrzeby, dlatego też różna była natura ich poezji. Poezja ludu i poezja klasy oświeconej płynęły osobno, jedna o drugiej nie wiedząc. Dopiero w chwilach, gdy interesa tych dwóch części narodu zaczęły stykać się z sobą, być jedne i też same, pokazała się poezja już nie ludowa, ale prawdziwie narodowa, bo wynikająca z połączenia się rozdzielonych części narodu w jedno; owocem tego połączenia są niektóre pieśni Karpińskiego, Brodzińskiego, Mazur Dąbrowskiego i poezje Suchodolskiego.

Są istoty nie lubiące poezji, nie czujące jej boskiego wpływu, lecz to nie są ludzie, bo w nich nie ma serca, a istota bez serca możeż się nazwać człowiekiem? Serce w człowieku to jest wszystko – serce w chwili uniesienia jest mądrością, jest wszechmocnością prawie.

Warszawa, 1 lipca 1843 r.

Źródło: Idee programowe romantyków polskich. Antologia, oprac. A. Kowlaczykowa, Wrocław 1991, BN I 261.