Marta Gogłuska

***

to niemożliwe aby słowa mogły ranić
wbijać się igłami w twardy
czworoboczny pancerz
z oknem w tle
ale ranią
zatapiają lśniące zęby
w miękkim gardle nadwrażliwości
narosłym naskórku kompleksów i niezrozumienia
odgradzają pieczętują skąd wysłano i do kogo
skrzętny adres nadawcy na każdym milimetrze
włókien sercowych porastających duszę

mowa jest źródłem nieporozumień – ktoś kiedyś powiedział
podtrzymuję opinię
ale proszę o przedłużenie urlopu zdrowotnego dla frazeologizmów
proszę mówić dalej
oczekuję i ocenię
amen

języku zostajesz skazany na dwa lata pozbawienia wolności
za nieposłuszeństwo i egoizm


Woal

kwiaty płaczą rankiem
łapiąc światło a dostając smutek
zamykają się w sobie
w godzinach wieczornych

nie śpią ze zmartwienia całą noc
rankiem gdy nikt nie widzi płaczą

zanim wstanie słońce
zdążą jeszcze uczesać płatki zatuszować ból
i udać że spadła rosa

nie myślałam że są tak podobne do ludzi


***

jestem tylko łuską okrywającą wątłe ziarno
drzemię w źdźble wiatru
gdy przestrzeń ulic rozszerza się i pęcznieje
neony roztapiają się w parze ze szkieł okularów
nie widzę zbyt wiele prócz kilku zagubionych przechodniów z kulawymi rękami
próbujących stawiać kroki prosto w szklane kałuże
szyć zdezelowane maski na zbyt skończoną rzeczywistość
echo roznosi głos po przejściach podziemnych i obniżeniach progów
oni nie słyszą kogo to w końcu obchodzi
obojętność modli się oparta o brudne powietrze
idealnie puste opakowania z krwawiącymi stopami
i zardzewiałym sumieniem
trącam mgłę delikatnie pospiesznie
lekkomyślna
- i ja przeminę


Mijanie

wydzielono mi wąski przedział
na długość włosa
i tak:
rok by nauczyć się witać i uciekać w doliny dłoni
wstawać bez koszmarów prawą nogą
zaszywać się w kawałkach papieru
bronić dostępu do wilgotnych gałek ocznych
dwa lata
by chronić się od zbłąkanych luster na dwóch nogach
ukrytych pod skórą idealnie chmurnego manekina
masa czasu zapełnionego w dniu narodzin
odtąd – dotąd
ucieka wiatr przesypujący drobne ziarnka piasku od przypływu do odpływu

nad głową śmigają zwinne nożyce
czają się by ściąć poszarzałe istnienie


*** (Metaplastyka)

powszechnie wiadomo
żyją na czarnoziemie nieba
czystą biel zyskują przez kąpiel w mleku łez
kosztują więcej niż są warte
wiem o tym więcej niż się wydaje
stałam u wrót nieba
nie przyjęli mnie
na łańcuchu ziemi jak przy budzie
marzę – po tylu warstwach porażek otulających pozornie skórę

warto składać je z pogiętych zapałek
kosztuje to więcej niż podróż pasażem ulic
gdy starasz się chronić od siebie parasolem z łez
marząc rozumiesz