Maurycy Mochnacki, Niektóre uwagi nad poezją romantyczną z powodu rozprawy Jana Śniadeckiego "O pismach klasycznych i romantycznych" (fr.)*

[...]*

Literaturę naszą sprawiedliwie przyrównać można do nierządnej rzeczypospolitej, rozdzielonej na rozmaite stronnictwa, których sprzeczne widoki, zamiary i usiłowania nawzajem się niszczą lub osłabiają. Z zestarzałych przesądów, płonnych mniemań, z wawrzynów na drodze martwego naśladownictwa uszczknionych, składają się po większej części teraźniejsze jej skarby. Jest to chaos promieniem rozsądnej krytyki dotąd niezwiedzone, gdyż samę krytykę, ograniczonego o rzeczach sądu niepojętym dziwem, mniemani jej mistrzowie poczytują za szermierstwo polemiczne i narzędzie właściwe do skrzętnego wytykania skaz lub otrząsania pyłu w każdym utworze piękności. W żadnej atoli gałęzi literatury narodowej anarchia wyobrażeń estetycznych tyle nie sprawiła złego jak w świecie poetyckim. Twórczym duchem nie ożywiona, na łonie szkolnych teorii wylęgła, o ruinę narodowości we Francji przez największych angielskich i niemieckich pisarzy oskarżona zasada, albo raczej smutny ów przesąd, że ze szczątków klasycznej starożytności odrodzą się złote czasy Grecji i poważne imiona, zdobiące jej filozofią, poezją i literaturą; zadziwiająca wreszcie tej prawdy nieznajomość, że twory natchnień i swobodnej imaginacji, jeżeli są tylko kompilacją rysów odziedziczonych po zgasłych plemionach lub mozaiką charakterów, cechujących upłynione, a z teraźniejszym stanem rzeczy żadnego związku nie mające wieki, nie odpowiadając swemu celowi, najwięcej zaszkodziły poezji i literaturze narodowej w pamiętnej epoce odrodzenia się nauk w Polszcze za panowania Stanisława Augusta.

Sprawił to źle zrozumiany, a przykładem francuskich mistrzów usprawiedliwiony powab w klasyczności, że i nieśmiertelnym imionom Trembeckich, Naruszewiczów, Krasickich sława poetów narodowych mniej była dostępna i niewłaściwa. Nie mamy dotąd w języku polskim dzieła, poświęconego krytycznemu i estetycznemu rozbiorowi ojczystych rymotwórców (nie mówię poetów); nie mamy teorii piękności, na głębszym poznaniu tej części filozofii umysłu ludzkiego opartej, która tworząc zasady i prawidła, przyzwoicie wzory ocenić może. Gdyby owa znakomita nauk metafizycznych gałąź więcej była u nas znana, gdyby który z ojczystych pisarzy krytycznym talentem Szlegla obdarzony zajął się ocenieniem celniejszych dzieł rymowanych od czasów Stanisława Augusta, zapewne mniej bylibyśmy skorzy w uwieńczaniu palmą poezji tworów, zalecających się wprawdzie niepospolitą wyrażeń i myśli trafnością, ukształconym dowcipem i smakiem, staranną, a czasem wytworną dykcją, lecz pozbawionym cechy owej natchnionej poezji, która z tajemnicą umysłowego bytu człowieka tak ściśle jest połączona. Można być biegłym swego wieku malarzem, ohydzać zdrożności, wyśmiewać mniej szkodliwe dziwactwa i śmieszności, zręcznie naśladować naturę, znać świat i ludzi, podobać się im, a nawet wpłynąć na ich przekonanie, ale to wszystko dzieje się jeszcze w granicach zwyczajnej prozy co do życia i sztuki pisania. Materialnym przekonaniem zbyt ścieśniony rozsądek, to bożyszcze ludzi, poświęconych mechanicznemu lub umysłowemu, ale zawsze wyłącznemu zawodowi, dla których wyższe uczucia, wzniosłe rozumowania i śledzenia prawd niedocieczonych są obcą lub obojętną rzeczą – rozsądek, przestając na tym, co jest pospolite, jasne i do pojęcia łatwe, zwykł upatrywać nadużycie i nieuleczoną rozumu chorobę we wszystkim, co nie zgadza się z ograniczonym doświadczeniem, co tchnie entuzjazmem, co jest nadzwyczajne i niesłychane. Szukając wszędzie związku, zgody i porządku, złudzeni powabem dotykalnej korzyści, poznawaniem skutków zaprzątnieni, a na pierwsze i odwieczne ich przyczyny obojętni – jeżeli rozumujemy tam, gdzie czuć i dziwić się powinniśmy, mierzymy, co nie podlega wymiarowi, określamy, co jest nieskończone i przed trybunałem zdrowego rozsądku obwiniamy natchnienia o szał, mistycyzm i dziwactwa; bądźmyż przynajmniej sprawiedliwymi i nie miejmy za złe naturze, że ani upodobania w prawdziwej poezji, ani o owej prawdzie nie udzieliła nam przekonania: że, co na pierwszy rzut oka wydaje się być zgodne i porządne, jest może sprzecznością w porównaniu z piękniejszą harmonią całości, a co sądzimy być skutkiem, okaże się przyczyną, jeżeli rozszerzymy łańcuch myśli i rozleglejsze obierzemy stanowisko. Jest to winą teraźniejszej kultury umysłowej, szerzącej się, a mistrzów najbardziej upośledzającej w sądzeniu o rzeczach powierzchowności, że to wszystko poczytujemy za niedostępne i dla rozumu ludzkiego zakazane, czego natychmiast objąć lub zmysłami dotknąć się nie możemy.

Jeżeli zwyczajne środki i sposoby poznawań naszych, oparte na doświadczeniu i obserwacji, nie są w tej mierze dostateczne, więc porzućmy fakta, doświadczenie i obserwacją, a do zgłębienia tajemnic i fenomenów świata umysłowego użyjmy natchnienia i swobodnej imaginacji. Wiedzieli już o tym prorocy, że co dla mędrców było zawiłe i częstokroć niedocieczone, to wieszczy zapał poety ogarnąć, przeniknąć i objąć potrafił. Gdzie rozum niezwyciężone znajduje przeszkody i sfera myślenia coraz głębszą okrywa się pomroką, niepojęte w swych działaniach przyrodzenie wskazało nam drogę bezpośrednich poznawań czyli intuicji, które sprawiedliwie instynktem duszy nazwać by można. Nie idzie za tym, abyśmy w naukach i ścisłych umiejętnościach (sciences exactes) na podobnej rewelacji umysłowej nasze rozumowania i wnioski opierać mieli. Nie, zaiste, byłoby to nierozsądną śmiesznością; ale tam, gdzie umysł nad sferę widzialnych rzeczy wzniesiony nie znajduje w świecie materialnym stałego punktu i odpowiadających swym wyobrażeniom (ideom) przedmiotów, dlaczegoż mamy gardzić jedynym środkiem, który nam natura udzieliła, nie mówię do poznania, ale do przeniknienia lub przeczucia wyższego porządku? ogrom naszych wiadomości jest zerem w porównaniu z tym, czego nie wiemy, o czym nigdy może z pewnością wiedzieć nie będziemy. Ale czyliż przez to nie wolno nam dorozumiewać się i w pięknych domysłach znajdować upodobanie? Któż poważył się wymierzyć siłę naszego pojęcia i wrodzonej skłonności zbadania niedocieczonej tajemnicy położyć stałe granice? wszędzie widzimy człowieka drobnym i wątłym, ale tam jest prawdziwie wielkim, gdzie usiłuje pokonać własną nieudolność, przestronniejszym uczynić znikomy i nietrwały byt, uzmysłowić niewcielone, uduchowić, co było wcielone. Podobało się mistrzom filozofii XVIII wieku nazwać ów stan paroksyzmem nieuleczonej gorączki: atoli jest niezaprzeczoną umysłu ludzkiego własnością, ozdobą czucia, triumfem imaginacji i prawdziwą poezją życia. Poezja więc z tego stanowiska uważana jest pomnikiem, wzniesionym na granicach świata materialnego i umysłowego.

Słynąć będą wieki XVII, XVIII i XIX z olbrzymich w każdym rodzaju nauk postępów, z pamiętnych wynalazków i rozumu na drodze doświadczenia lub obserwacji najkorzystniej ukształconego. Ale domowe i polityczne życic teraźniejszych towarzystw tak dalece pozbawione jest cechy starożytnym i średnim wiekom właściwej, dzisiejsze stosunki społeczne tak dalece wspierają się na rachubie i korzyści własnej, że chcieć je ubarwić wdziękami poezji, na jedno by wyszło, co znieważać powabną formę niewłaściwym przedmiotem. Wpływ estetycznej piękności na moralne ukształcenie człowieka byłby zniszczony, gdybyśmy w kunsztach, poezji i literaturze nic więcej znaleźć nie chcieli nad to, co widzimy w zwyczajnym spraw naszych biegu i czego w codziennym pożyciu doświadczamy. Olbrzymia teraźniejszej cywilizacji budowa jest owocem dojrzałego rozumu. Jest więc słuszną rzeczą, aby w niej rozum najpierwsze miejsce trzymał. Szesnaście wieków walki szału z doświadczeniem, fanatyzmu z rozsądkiem, światła z cymeryjską prawdziwie pomroką*, nie powinnyż nas odstręczyć od wszystkiego, czego matematycznie dowieść, o czym naocznie przekonać się nie możemy? Tak jest, ale ta prawda o tyle tylko jest niewstrząśnioną, o ile się tyczy ogółu ludzkości i obrotu machin politycznych; jeżeli ją zastosujemy do pojedynczego indywiduum, okaże się fałszem. Dobre mienie i trwałość politycznego bytu narodów zależy od praw z doświadczenia wyczerpanych, zgodnych z rozumem, ogólnych, niewstrząśnionych. Lecz człowiek nie tylko jest cząstką ogółu, ale oraz całością oddzielną. Dobre mienie i szczęście tej istoty nie tylko zależy od ogółu, ale oraz od niezliczonych jej tyczących się okoliczności. Po uciążliwych, z wewnętrzną skłonnością częstokroć niezgodnych i sprzecznych zatrudnieniach, życie z samym sobą komuż nie jest przyjemne? w odmęcie roztargnień, zabaw i obowiązków, wśród wrzawy i zgiełku czyliż nie życzymy sobie spokojności, owej twórczej spokojności, którą poważne myśli zdobią i piękniejsze jeszcze uczucia osładzają? Im bardziej są martwe i wycieńczone stosunki towarzyskie, im bardziej nadwerężają je lub osłabiają zdrożności moralne, im większą jest walka sprzecznych namiętności, widoków i usiłowań, jednym słowem: im opieszałej wlecze się proza życia, tym większą czujemy potrzebę umysłowej ciszy, tym większe znajdujemy upodobanie w idealnym, na jej łonie stworzonym porządku rzeczy. Umysł znużony ciężarem i tajemnicą niedołężnego bytu, wyższych wiadomości chciwy, i upośledzony w środkach osiagnienia ich, łudzony powabem doskonałości i po tylekroć na bezdrożach prawdy obłąkany, szuka w natchnieniu rozkoszy, której mu rozum albo raczej własna jego niemoc zaprzecza, wierzy w nieskończoność, chociaż jej nie pojmuje, marzy o szczęściu, które przeczuwa i tworami imaginacji nagradza brak powabu w rzeczywistości. Jest więc niezaprzeczona, z głębszej znajomości serca ludzkiego wyczerpana ta prawda: że wtenczas największe znajdujemy w poezji upodobanie, kiedy brzemię wieku i stosunków towarzyskich jest dla nas najuciążliwsze, wtenczas szukamy szczęścia w złudzeniu, kiedy czujemy wstręt od rzeczywistości, zaczynamy wierzyć, kiedy rozumowania nasze są wątłe i niepewne. Jakże więc sądzić będziemy o poezji, sztuce i piękności idealnej, kiedy w tych najpowabniejszych tworach kultury, jak w przezroczystym krysztale lub w czarodziejskiej latarni ujrzymy odbity obraz rzeczywistości i jej skażenia, obraz świata, jego nieładu, dziwactw i zdrożności, tym więcej odrażających, że ozdobione zwodniczym urokiem stylu i dziwem wymowy, na kształt mściwych po zgonie cieni w samym źrzódle rozkoszy, w dziedzinie imaginacji ściągają nas i dręczą? W Atenach był malarz, którego lud za to skazał na wygnanie, że pędzlowi jego najlepiej powodziły się karykatury, poczwary i mniej powabne sceny domowego życia*. Godzi się marnować skarby czucia i twórczej imaginacji na odmalowanie tego, czym nas upośledziło przyrodzenie? Czyliż dlatego wznosimy się nad sferę rzeczywistości, abyśmy w czarownej złudzeń krainie znaleźli to wszystko, czym nas świat odstręcza i lepszego mienia chciwymi czyni? Jeżeli poezja i literatura nosi cechę wytwornego, albo raczej skażonego wieku, jeżeli ją ożywia duch salonów i mistrzuje w niej ton dworski, zwabiony szumnym hasłem poprawy obyczajów, nauczania lub bawienia, nazwijmy ją wierszopisarstwem, ale nie poezją.

Źródło: Idee programowe romantyków polskich. Antologia, oprac. A. Kowlaczykowa, Wrocław 1991, BN I 261.