Zygmunt Krasiński, Fragmenty prywatnych listów o poezji i o romantyzmie

Pod wspólnym tytułem są tu przedrukowane w chronologicznym układzie urywki z listów Krasińskiego do różnych osób. Wyrwane z kontekstu rozmaitych zapisywanych w listach informacji, tworzą pewien ciąg, ukazujący kształtowanie się myśli Krasińskiego na temat twórczości poetyckiej. Jest podobnych fragmentów oczywiście o wiele więcej, wiele też z tu zapisanych idei powtarza się w korespondencji. Źródła przedruków wyjątkowo podaję w przypisach.

Do Ojca, 21 marca 1830 r. Genewa*

Co do romantyzmu burzącego gazety warszawskie, przekonałem się czytając teraz Szlegla Historią literatury* i poezje angielskie, żeśmy jeszcze w Polsce dalecy od pojęcia, co to jest poezja romantyczna. Opierając się na tym czczym imieniu, mnóstwo u nas młodych ludzi zbłądziło, błądzi i błądzić będzie, bo nie zrozumieli całej wzniosłości, chrześcijańskiej dążności romantycznej poezji. Szlegel bardzo pięknie powiada, że jak nasza religia, tak i poezja nasza – bo niezawodnie romantyzm jest naszą nowszą poezją i właściwą – wzrasta pomiędzy grobami i stąd jej dążność do melancholii, do uczuć o inszym świecie i do wznioślejszych myśli nad klasyczne, bo klasycy pojęli tylko piękność cielesną, a my pojęli ideał piękności duchowej. Zresztą kto na upiorach opiera romantyczność, wart być wyśmianym lub pogardzonym. Nieszczęśliwa chęć małpowania niewolniczego zgubiła nas, Polaków, w teraźniejszej epoce literatury, jeśli nie wszystkich, to przynajmniej wielu, a osobliwie tych, którzy naśladowali Byrona lub innego poetę, nie czytawszy go pierwej, boby go nie zrozumieli.

Do Ojca, 29 maja 1830 r. Genewa*

Następnie w liście Papy jest, że romantyzm w głowie, a klasycyzm w sercu. Czy Papa pozwoli mi tu maleńką uwagę uczynić? Każda rzecz znana już dawniej, zwyczajem, prawem i podziwem wieków uświęcona, zowie się klasyczną, podziwem masy, rozumie się: masy, dla której konieczne są prawidła, prawa i przepisy. Klasyczną rzecz być nie może bez przepisów pewnych i praw przyjętych; wszystko, co jest stałe, poważne, ustalone i przepisom podległe, należy do rozumu i do rozwagi; do rozumu, bo rozum jest władzą duszy rozbierającą, rozstrzygającą, przyjmującą i odrzucającą; do rozwagi, bo bez rozwagi ani przyjąć, ani odrzucić nie można. Stąd wypada, że klasyczność jest polem, nad którym zimny i namiętności pozbawiony rozsądek dzierży wieczne panowanie; kiedy tymczasem romantyzm, będąc rzeczą pochodzącą z natchnienia, z czucia, rzeczą przepisom obcą, bo zmienną jak serca zapały, jak chęci, namiętności, należy do duszy, do serca. Wszystko, co wzbija się nad zwykłą sferę, co, skrzydłami wyobraźni wsparte, rzuca błonia ziemi, by lecieć w górne obszary (skąd niebezpieczny – przyznaję – upadek), wszystko to w wieku XIX zowią romantyzmem i wszystko to, zdaje mi się, musi koniecznie należeć do serca i być jego skutkiem i wypływem. Wszakżeż sercu praw nadawać nie można, wszakżeż skrępować go przepisami niepodobna, przewidzieć jego namiętności nikt nie może ani wyrachować jego uczuć i pragnień. Romantyzm także nie ulega żadnemu poddaństwu i wolny, bez więzów, buja po umarzonych, po idealnych przestrzeniach.

Więc dwie są rzeczy do wzięcia pod uwagę: Z jednej strony rozum, rozsądek, u którego nic bez rachuby ani praw być nie może, z drugiej serce, żadnej rachubie i prawom nie hołdujące. Następują skutki teraz po przyczynach. Dwa są skutki: klasycyzm i romantyzm. Pierwszy odwiecznych zasad trzymający się i za nie nic wykraczający, drugi urągający się z przepisów i zadawnionych form. Nieodzowną jest prawdą, że zawsze skutek jakiejś przyczyny zachowuje ślady tej przyczyny i ma nawet pewne oznaki z nią wspólne. Z tego rozumowania wypada, zdaje mi się, że do przyczyny rozum ściąga się skutek klasycyzm, wspólne z nim mający cechy, a do przyczyny serce – skutek romantyzm, zachowujący w sobie ślady i popęd dany przez swoją przyczynę.

Do Henryka Reeve, 13 lipca 1831*

Ja ostatnimi czasy przekonałem się, że istotnie mam w piersi iskrę poezji, bardzo niedoskonałej wprawdzie, bo brak mi poczucia rytmu. Dowodem tego, że choć nie mam nadziei, by mnie kiedykolwiek czytano, piszę wciąż i piszę z tak samo niesłabnącym zapałem jak dawniej. A więc piszę, bo muszę pisać, piszę dlatego, że piszę, nie mam wyboru, mogę tylko pisać, jak mówi znów Coleridge*. Czyż być poetą to nie to samo właśnie, co mieć nadmiar myśli, strumieniami dobywających się na powierzchnię duszy, wrących tak długo, póki nie znajdą sobie ujścia? Mniejsza, czy dojdą potem uszu ludzkich, czy rozpłyną się w nicości, aby tylko poeta wyzwolił się od tego palącego ognia, co nie daje chwili wytchnienia. Oto dlaczego zawsze Ci dawniej mówiłem, że górujesz nade mną przeświadczeniem, że piszesz dla siebie, gdy ja piszę dla innych.

Po cóż jednak mówić teraz o poezji, skoro wkrótce już może stanę twarzą w twarz z najwznioślejszą poezją życia ludzkiego, ze śmiercią? Wtedy dopiero, w tej ostatecznej chwili, po raz pierwszy poznam, co to prawdziwa poezja, co to niepowstrzymany poryw duszy ku wieczności. Jakieś nieznane przeczucia każą mi się gotować na śmierć; słyszę jak gdyby głos mówiący: "Jesteś istotą niepotrzebną, toteż zaraza cię nie oszczędzi". Wiesz, że jeden z moich podstawowych artykułów wiary głosi, że starczy skrzydełka muchy, aby powalić człowieka, przed którym los nie stawia żadnego zadania do spełnienia lub który w danej chwili jest nieprzydatny. Toteż mam niemal pewność, że cholera wymierzy sprawiedliwość moim dziewiętnastu latom, pogrążając je w Wieczności*.

Do Henryka Reeve, 1 grudzień 1831*

U nas inaczej, nieszczęście idzie za nieszczęściem. Toteż nie gonimy za rozkoszami materialnymi, ale za chwałą ducha; nie za dobrobytem kraju, ale za niepodległością narodu. Jeśli się bowiem nie mylę, pogoń za dobrobytem jest oznaką małoduszności, natomiast myśl o wolności narodu – oznaką szlachetności. Ale te wszystkie szlachetne uczucia zaginęły dziś w Europie. Ojczyzna nie odgrywa już roli; dobro materialne jest wszystkim; ci, co je już posiadają, chcą spokoju; ci, co go nie mają, chcą walki, aby je zdobyć, a ponieważ wszędzie, gdzie jest walka, jest postęp, więc, po ludzku biorąc, ci są mocniejsi, ci mają w sobie przynajmniej jakąś pogańską wielkość; ale jednym i drugim brak wielkości chrześcijańskiej. Toteż wierzę w jakieś ogromne spustoszenie. Trzeba by wszystko rozpadło się w ruinę, aby stało się jednym cmentarzem, wtedy dopiero spodziewam się odrodzenia, ale nie wcześniej. My, przeciwnie, jesteśmy w innym położeniu. My, ośmielam się rzucić te słowa w twarz całej Europie, i oszalałej Francji, i dumnej Anglii, my, choć uciskani, okuci w kajdany, więcej mamy sił żywotnych niż Francja i niż Anglia; bo nasze ogromne lasy mogą jeszcze dać schronienie duchom, podaniom i zjawom; bo my jeszcze mocno wierzymy w prawdę Bożą i niewiele brakuje, abym uwierzył, że jesteśmy narodem wybranym czasów nowożytnych, że gdy w całej Europie nie będzie już nic poza gruzami i milczeniem, od nas wyjdzie odrodzenie, że ponad grobowce Zachodu i Południa z nas wytryśnie nowe, potężne życie*. Nasza niewola jest tylko chwilowym przypadkiem. Bóg czegoś od nas widocznie chce, skoro nas tak doświadcza. Uszlachetnia nas przez cierpienie, a my, oczyszczeni pośród wszystkich starych narodów, które osiągną wówczas wiek zgrzybiałości i przedśmiertnych konwulsji, jedyni będziemy mieli siłę, aby powstać i kroczyć naprzód. Mówiąc to, utożsamiam się jednak z wiecznością, nie biorę pod uwagę życia jednego pokolenia, naszego pokolenia naznaczonego piętnem gniewu Pańskiego. Bo my ujrzymy, jak świat zachodni coraz głębiej będzie zapadał się w otchłań, ale może nie zdążymy oglądać, jak polski, północny świat odzyska życie i siły.

Do Henryka Reeve, 25 styczeń 1833*

Trzeba z tym wszystkim skończyć, mój przyjacielu, nie pozostaje nam nic innego, jak żyć i cierpieć, nie wolno nawet na nasze rany przykładać tego balsamu, jakim są złudzenia. Niegdyś pragnęliśmy zostać istotami poetycznymi; dziś musimy zostać istotami duchowymi, żyć pośród rzeczywistości, to znaczy w każdej chwili toczyć walkę tlącą jak płomyk, walkę, która wywiązuje się pomiędzy naszymi ideami i czynami, która przekształca nasze idee i sprawia, że nasza dusza, niegdyś taka niepodległa i dumna, skłania się do ustępstw na rzecz świata materii, działania, interesu itd. A przecież i w tym jeszcze tkwi ogromna poezja. Już nie miłość, nie sława, potrzeba śpiewu, opowieści; to, przeciwnie, poczucie, że swój obowiązek wypełniamy w mroku, że jesteśmy nieznani, zapomniani i zapoznani, że pracujemy w pocie czoła bez myśli o jakiejkolwiek ludzkiej nagrodzie ani o spojrzeniu najpiękniejszej, ani o wieńcu laurowym, że będziemy musieli zadowolić się własnym przeświadczeniem, owym wewnętrznym, głębokim poczuciem własnej godności, nie próbując dzielić się nim z innymi, bo to byłaby próżność, podłość i czysta strata czasu: ludzie nie zrozumieją nigdy człowieka. W tym wyrzeczeniu, w tej pełnej miłości dumie, w której nie ma nic z gorzkiej wzgardy, jaką pewni geniusze odczuwali wobec ludzkości, widzę ogrom poezji i do niej wyciągam ramiona: bo ja całe życie będę poetą: jako rolnik, mnich, żołnierz, bogacz, biedny czy rzemieślnik, zawsze będę poetą. Poetą się urodziłem i nie dbam o niczyj podziw czy zrozumienie poza Twoim. W tych kilku słowach naszkicowałem rozległą teorię; zastanów się nad nią, Henryku, przez chwilę.

Do Konstantego Gaszyńskiego, 17 styczeń 1834*

A co się tyczy poezji i tu wbrew Ci zaprzeczę Twojego zdania. Co Ty mnie chcesz stosować poezją do ducha czasu. Alboż poezja jest nałożnicą marnych okoliczności? Literatura romansu, dzisiejsza francuska literatura, oto mi nałożnica za pieniądze, oto mi małpiarstwo nie zrozumianego Byrona, bo Ci mówię, że oni go nie rozumieją, servile imitatorum pecus*. Ale poezja tyczy się rodu człowieczego całego, a nie jednego kraju, jednego łachmana czasu i przestrzeni. Ona wieczność i nieskończoność garnie pod skrzydła swoje i dlatego właśnie była zawsze i być zawsze musi religijną, to jest mówić o zagadce wielkiej, którą Bóg zadał ludzkości: o przeczuciach innego życia, o wspomnieniach tego, co poprzedziło nasze przybycie na ziemię, o nadziejach i bojaźniach, o tym wszystkim, co się zowie uczuciem istoty żyjącej w granicach, a przeznaczonej kiedyś do życia bez granic. Inszym słowem, zowie się to wszystko religijnością.

Do Henryka Reeve, 31 grudzień 1835*

Niegdyś marzyłem o sławie poetyckiej. Dziś chcę więcej, chcę czegoś poza tym. Nie ma dla duszy innego wytchnienia niż na piersi uwielbianej kobiety; chwilowe to wytchnienie, ale jednak wytchnienie. Sława pociąga cię nadal, więc naprzód! naprzód!, a potem, gdy owi niemieccy mędrcy, starzy hierofanci*, powiedzą Ci: "Musisz wrócić do absolutu", nie, nie! Moja indywidualność przede wszystkim. Czy wiesz, Henryku, co to poezja? To, krótko mówiąc, ludzka indywidualność poprzez wszystkie wieki, wszystkie kraje, we wszelkich kształtach, na ziemi i na gwiazdach; poezja jest przeczuciem nieśmiertelności, wspomnieniem o poprzednim bytowaniu. Poezja to bohaterska cząstka świata, duchów i myśli, jak religia jest ich cząstką Boską. Poezja to ja wobec Boga, nigdy przez Boga nie wchłonięty, lecz wciąż podążający za lotem Bożej myśli, stający się Bogiem, aby nigdy nie stać się nim naprawdę, by zawsze zostać sobą.

Do Henryka Reeve, 25 luty 1836*

Moim zdaniem, gdy poezja traci ludzki punkt widzenia, przestaje być prawdziwą i harmonijną. Wyradza się w filozofię, w formuły, i choćby osiągnęła w tym nie wiem jak gigantyczny stopień rozwoju, choćbyś dodawał jej barw wyobraźni, sekretów sztuki, nigdy tą drogą nie osiągniesz nic harmonijnego, nic prawdziwie poetyckiego; bo, krótko mówiąc, jeden jedyny jest tylko we wszechświecie przedmiot poezji, a nie jest nim ani Bóg, ani przyroda, jest nim człowiek, człowiek w swojej nieśmiertelnej indywidualności działający na obszarze przyrody ku Bogu lub przeciw Niemu. Poezja opiera się na przeczuciu jednostkowej nieśmiertelności. Wszystko, co było moim udziałem, nim tu, na ziemię, przyszedłem po źdźbło ludzkiej nędzy, wszystko, co czeka mnie potem, gdy przestanę jej tu, na ziemi szukać w pocie czoła, oto moja poezja.

Do Henryka Reeve, 25 czerwiec 1837*

Kroić suknie na miarę namiętności to nie rzecz poety; przeciwnie, to świat, życie praktyczne, kroi suknie na miarę namiętności. Poezja wyzwala je i woła ku światłu, ku wolności. Rzeczą poety jest wyrażanie najwyższej prawdy poprzez symbol; odkrywać ją, to rzecz filozofa; być nią, to rzecz Boga. Nie ma poezji poza tą, która zawiera się w trzech słowach: "Bóg stwarza człowieka". I trzeba mieć nadzieję, że nie wszyscy bogowie wcieleni umrą na krzyżu. W ogóle nazbyt wiele w ostatnich czasach miałem wspólnego z filozofią, abym mógł przy tym napisać coś poetycznego; ale spodziewam się, że anioł stróż mojej młodości nie na zawsze mnie opuścił. Czyn, oto czego bym dziś pragnął; pióro mi nie wystarcza.

Do Delfiny Potockiej, 29-30 grudzień 1839*

Poezja jest niezawodnie prawdą ostateczną przyszłości. Co ona marzy, to stanie się. Jej wszystkie obrazy będą stały i ruszały się w przestrzeniach, tak jak teraz stoją i ruszają się tylko w umysłach naszych. Nie ma dwóch światów, nie ma dwóch Bogów, jest tylko Bóg, jest tylko świat jeden. Gdyby poezja była złudzeniem, fikcją, głupstwem, a jednak żyjącym, od kiedy człowiek żyje, to by z resztą odwiecznych przeczuciów człowieka trzeba także się schować. Kwiat uczucia najwyższy to poezja, owoc najwyższy to religia. Zniszcz kwiat, co z owocem począć? – na takiej drodze trzeba by dojść do ateizmu, wszystko za ironię poczytać i za złudzenie. Nie ma rady, albo poezja, od której poczyna się religia, z której znów idzie filozofia, jest prawdy przeczuciem, albo religia i filozofia są także fikcjami. Taki związek między pięknością a prawdą, że pierwszej zgubić bez zadania ciosu śmiertelnego drugiej nie można. A zatem kto się dotknie poezji, kto ją kłamstwem nazwie, ten nie wie, co robi, ten siebie, świat i Boga zabija! Nie na to przez 6 tysięcy lat ród ludzki śpiewał pieśń swoją, by ona tylko marnym dźwiękiem być miała. Duch nasz żyje i kształci się w czasie, ale wieczność w sobie zawiera. Wszystko, co było, co jest, co będzie, w nim być może, a zatem i jest. Tylko że albo pod kształtem snu, albo pod kształtem przebudzenia. Otóż już i teraz to, co na ostatku będzie, nowa Hierozolima*, niebo, stan doskonałej ludzkości, przemiana jej w anielskość, zbawienie, szczęście wieczne, raj – jak chcesz, to nazwij – ta rzeczywistość ostateczna, jednym słowem, już w nas jest. Tylko że pod formą lotną myśli, wyobrażeń, obrazów i on składa jedne z potęg koniecznych, wszędzie i zawsze objawiających się w duchu naszym. Gdy zapytam się Ciebie, jak zowie się ta potęga, odpowiesz mi zapewne – poezja. Tak, poezja jest to konieczność nieśmiertelnych przeznaczeń naszych, już teraz będąca w nas, jest to ciągłe proroctwo tego, co kiedyś będzie, jest to pojęcie świata i bytu w boskiej formie, jest to ciągła wizja przyszłości. Dopóki niebo w nas, nie naokoło nas, dopóty żyje poezja. Gdy my będziem w niebie – skona poezja, ale za to będzie niebo wtedy!

Do Delfiny Potockiej, 21 grudzień 1841*

W ogóle poezja niczym innym w nas, jak wiecznym proroctwem ostatecznych kształtów życia naszego w Bogu! W poezji wszystko żywym: ona śmierci nie może pojąć, tak dalece nie może, że musi ją ożywić, dać jej kształt, kosę do rąk, szkielet chodzący za postać, by mogła o niej mówić. W poezji już jest byt, kształt wieczności, a w filozofii myśl wieczności tylko. W tym poezja wyższa, bo ona realnie łączy ludzkość z Bogiem; bliższą jest czynu niż metafizyka. Działać na ludzi tylko poezją można. Nie mówię tu o wierszach, ale o tym, co jest poetycznym w duszy naszej, a to może tak dobrze rozjaśnić się w połysku szabli, jak rozdźwięczyć się w strofie! Filozofia pojmuje życie, poezja je czuje; ale w istocie formą żywą życia jest jak wieczne czucie jego; więc poezja bliższą jest życia niż filozofia już przez samą formę swoją.

Do Delfiny Potockiej, 1-2 listopad 1844*

Imaginacja jest właśnie siłą twórczą w duszy człowieka. Bez niej nikt ideału nie ujrzy, ona jest źrenicą, na której ideał się odrysowywa. Życzyć komu, by w nim zgasła imaginacja, tyle znaczy, co życzyć wszechświatu, by w nim zgasło światło i kolory, za pomocą których kształty wszelkie jego widzialnymi się stają, a zostały tylko ciała, wprawdzie twarde, ruszające się, dotykalne, ciężkie, rzeczywistości pełne, ale ślepe, bezbarwne, bezpromienne – pfuj! wystaw sobie takie universum, respectable and honorable* jak kupcy londyńskiej City, suche, sypkie, jednostronne jak purytanizm angielski, gwiazdy tłukące się w ciemności bezmiernej, tyjące w ciemności, jak było to zwierzę w lochu czarnym pod oknami Twymi w Sestri!

Była sekta za bizantyńskich zgniłych wieków, sekta ikonoklastów, którzy burzyli posągi i obrazy, utrzymując, że kościół powinien z czterech nagich ścian się składać*. Tak samo czynią ci, którzy imaginację pragnęliby zburzyć w tym żywym Boga kościele, w duchu człowieka! Każda władza duszy, gdy wszystkie inne pochłonie, bezrozumną, szaloną, morderczą się staje. Wszystko nadużyte złem jest, kiedy wszystko użyte dobrem, więc i imaginacja, jeśli jedna tylko owłada duszą, a prócz niej nic nie ma, to może wyrodzić się w potworność, tak samo jak rozsądek, jak uczucie, jak fanatyzm pobożności itd., itd. Ależ dlatego imaginacja nie jest ani złą, ani niepotrzebną. Owszem, jest najdzielniejszą może z potęg ducha, jest tą niezawodnie, która nas z wyższymi światy łączy, tą, która nieodzownie nam konieczną, ile razy na obraz Stwórcy stwarzać mamy co. Bez niej nikt nic nie stworzy! Źle o niej rozumieją i przeciw niej paplają marnie tylko ci, którzy jej nie mają, albo którzy, nic z niej nie pojmując, kaprysy zmysłów i nerwów chorobliwości jej darzą imieniem. Imaginacja wcale tym nie jest. Imaginacja jest ową siłą, która usposabia nas do widzenia żywo, czegośmy nigdy nie widzieli, do uczucia żywo, czegośmy nigdy nie doświadczyli, do wtajemniczenia się w skrytości wszechświata, do odgadywania głębin w nas, w świecie i w Bogu, nam jeszcze nie widomych – powtarzam, to twórcza siła ducha ludzkiego. Nie tylko wielkiego poety, muzykanta, malarza, ale i bohatera, ale i filozofa bez niej być nie może, bo filozof, choć samymi rachunkami myśli się trudni i konieczną logiką, jednak potrzebuje natchnienia, intuicji pierwiastkowej, potrzebuje być twórcą także w swojej sferze. Odejm Aleksandrowi Wielkiemu, Platonowi, Napoleonowi imaginację, a zobaczysz, co z nich pozostanie. Lecz ani dowcip, ani purytanizm nigdy nie mogą aż do imaginacji się podnieść, aż do twórczości się wzbić, bo dowcip jest tylko natchnieniem w najdrobniejszych potocznego życia szczególikach, a purytanizm i fanatyzm jest przykuciem całego ducha do litery umarłej czegoś. I pierwszy, i drugi zawsze niewolniczo spętanymi są w dole i skrzydeł u nich anielskich nie ma! Ludzie, co zmysłu muzyki nie wzięli od niebios, nienawidzą muzyki, bezimaginacyjni nie cierpią imaginacji!

Do Kajetana Koźmiana, 9 październik 1846*

Nie zrażaj się niczym. Panie! stawiaj i dobudowywaj to, co aere perennius*. Nie myśl ni mniemaj, ukochany Panie, że głosu Twego nie pojmą późne potomki. Owszem, tak zawsze się dzieje, że poezja tylko, jedna li tylko zachowuje potomkom upłynione przodków życie. Ona ciągle wieszczy w obie strony, w oba kierunki czasu zwane przeszłością i przyszłością. Nadawa żywot, barwę, ruch, zmartwychwstanie temu, czego już nie ma, i też przedwstępny kształt temu, czego nie ma jeszcze. W tym jest istota, zasługa, prawda, tym ona wieczną panią ideału i zbawczynią serc znękanych prozą obecności (bo jużci obecność zawsze srogą, suchą, niewdzięczną i okrutną prozą jest na ziemi), że tym sercom udziela wspomnień i nadziei, że im z jednej strony każe patrzeć w twarze naddziadów, z drugiej w anielskiej postaci, gdzieś, kiedyś, później mające się rozwinąć, czy na tym świecie tu, czy w wszechświecie, w rajach jakichsiś. Więc nie zrażaj się, drogi Panie, żadną okropnością przetworzeń i zgonów, i przemian. Jak zbawca właśnie umierających i pomarłych, daj im te kształty, użycz im tej potęgi zachowawczej, która ma ich ocalić dla potomności, która już z nich nie będących przed oczyma cielesnymi ma wydłutować posągi wieczne, wszechobecne oczom duchowym ludzi przyszłych. Wtedy właśnie to, co kochasz, w czymeś się rozmiłował, wieki owe, któreś przytulił do wieszczego serca, by nie spadły w otchłań zapomnienia, odejmiesz grożącemu im niebezpieczeństwu nadchodzącej na nie śmierci, odświeżysz je, poczynisz z nich jakoby krew wiecznie młodą, lejącą się z dźwiękiem rytmowym w piersi niemowląt dziś nie urodzonych, i będziesz jak matka, opiekunka, karmił przyszłe pokolenia tym, co było świętego i wzniosłego w przeminionych czasach. Nie inaczej dni, co zaginęły, łączą się z dniami, co nadejdą. Historia sama nie tak żywotnie jak poezja ten przelew jednych w drugie ułatwia i utrzymuje. Po przeczytaniu Iliady grecka epoka pierwiastkowa wrzyna się na wieki w umysł czytelnika, sama iścizna jej życia tam pozostaje. Po przeczytaniu Danta cały człowiek się uśredniowiecznia, i daleko prawdziwiej, głębiej, żywotniej, niż gdyby tysiąc kronik średniowiecznych przeczytał. Poezja bowiem w tym jest świętą i niebieskiej niejako, boskiej powagi rzeczą, że na podobieństwo sądów Bożych to tylko zachowuje z epok miniętych lub przepowiada z nie nadeszłych jeszcze, to tylko, co istotnie wzniosłym, dobrym, prawdziwym w nich było lub być ma. To właśnie stanowi, co zowiem jej pięknością, ideałem. Brud i kał odrzucon jest – błoto towarzyszące wszelkiej teraźniejszości tu nie wala nas. To tylko żyje i zachowanym bywa, co życia godnym, co istotnie do okręgów wiecznego żywota z natury swej szlachetnej należy. Można o każdej epoce tak zachowanej przy życiu przez wielkich wieszczów wyrzec, co jakiś przeor napisał na grobie Abelardowi: Praeteriit non perlit, transivit ad Esse*. Do tego prawdziwego Esse, które nie podlega już żadnym losu ironiom ni przypadkowościom Fortuny. Otóż drogi i łaskawy, tego Esse oczekuje od Ciebie Czarniecki*, a Czarnieckiego przyszłe dzieci nasze, by przepoiły się tym bytem wywznioślonym, tym życiem wydartym przepaści, tym mlekiem i miodem przeszłości, a za pomocą Twego słowa jędrnego, niepokalanie czystego, bohaterskiego i tak dźwięczącego, jak niegdyś dźwięczały pancerze!

Źródło: Idee programowe romantyków polskich. Antologia, oprac. A. Kowlaczykowa, Wrocław 1991, BN I 261.